Ile tak realnie perfum byście potrzebowali, żeby mieć kompletną kolekcje?
Zadaje sobie to pytanie co drugi dzień stojąc przed flakonami i zawsze zastanawiam się na cholere mi tego tyle. Mam od lat po 20-30 flakonów jednocześnie (wiem, mało), które bardzo lubie/uwielbiam i staram się w miarę rotować, ale życie byłoby o wiele łatwiejsze gdybym miał ich np 5-10 i olał przy okazji wszelkie perfumowe fora.
Druga rozkmina jest taka, że z mojego doświadczenia kobiety w większości wcale nie lubią na facetach gourmandowych zapachów. A przynajmniej na mnie. W ciągu 6 lat kolekcjonowania przewinęło się troche dziewczyn, które mnie, że tak powiem wąchały i dosłownie wszystkie preferowały swieżaki. I to od banalnych jak VPH, przez bardziej skomplikowane, po dziadkową świeżość w stylu Eau Sauvage. Natomiast gourmandy, ulepy, waniliowce, ambrowce zawsze spotykały się ze średnim odbiorem, a miałem chyba wszystko z tych najpopularniejszych słodziaków podbijających wszelkie rankingi.
Może z moją skórą albo imigiem się takie milusie zapaszki gryzą, ale no tak jest. Oczywiście mam to w d⁎⁎ie i noszę co chce, ale zauważyłem taką tendencję.
A u was jak to wygląda?
#perfumy
Marzę o świecie, w którym nie ma inflacji, reformulacji i wycofywania produktów, więc nie trzeba nic kupować na zapas i gromadzić. W takim świecie chętnie kupowałbym na bieżąco flakony/dekanty 10-30 ml i miał tylko jeden równocześnie (lub 2, bo drugi wieczorowy). Coś jak żel pod prysznic czy pasta do zębów - mam jedną i jak się kończy, to kupuję następną. Wtedy przez 2 tygodnie codziennie pachniałbym jak samo - a ze mną moje ubrania, szaliki, kurtki itd - bez chaosu. Każdorazowe kupno dekantu byłoby ważniejszym wydarzeniem i miałbym do nich większy szacunek. Obecnie posiadanie masy produktów i dzikie żonglowanie zapachami nawet kilka razy dziennie wpisuje mi się w przykrą nowoczesną kulturę powierzchowności i płytkości, np. jak kilkusekundowe filmiki/shorty w internecie, po których sobie skaczemy