Mój pierwszy maraton w końcu. Takie były wstydliwe podejścia do niego od jakiegoś czasu. Któryś z was tutaj powiedział o starszym gościu, który co roku biega na urodziny w prezencie dla siebie tyle ile ma lat...
Stwierdziłem, kurde to ja nie dam rady?
Plan optimum to było 35 km, ale wcześniej nie planowałem trasy to wybiegłem 19.5 km od domu, do Raciniewa, na miejscówkę Pawła Jumpera i wróciłem lekko okrężną drogą.
Dystans papatonu wszedł lekko. Nawet się nie zmęczyłem, chociaż na 20km lekko poczułem łydki. Kolejne kilometry leciały, żele wchodziły średnio co 30 minut. Wyglądało to tak:
Miałem żele po 30g węglowodanów w opakowaniu.
-śniadanie- miska płatków, łyżeczka miodu, odżywka białkowa 30g z mlekiem migdałowym
~4km- pierwszy żel jak zaczęło mi się robić biało (zawsze tak mam, za mało węgli chyba na śniadanie)
~12km- baton proteinowy (20g białka, 6g tłuszczy, 25 g węgli) + żel
~20km- zatrzymałem się na około 1-2 minuty zrobić zdjęcie i zjeść kolejnego batona
~25km- pierwsze spowolnienie mimowolne -żel
~29.4km- żel, no i tutaj się zaczęło, dopadła mnie KOLKA
Do tego momentu utrzymałem tempo eleganckie ale nie forsujące pomiędzy 5
~32 km-kolejny żel, kolka puściła ale już tempa nie byłem w stanie wyrównać. Spadłem tak do 6
~35-36km- żeli już nie było, batonów również, woda w bukłaku nieprzyjemnie ciepła, ale była ŻABKA! Oranżada Helena, Pepsi lemon z cukrem i dr pepper, którego wziąłem dwa łyki i wylałem bo było za dużo.
-39 km- było już dreptu, dreptu w tempie 6
-42 km- finito, dom.
Maraton to na razie max co mogę zrobić. Na dłuższy czas odpuszczam długie biegi. Max 15 km na utrzymanie formy ale widzę jak mi to glikogen z mięśni zjada (dystans koło papatonu) bo pomimo przyjmowania płynów (około 3 litrów w czasie biegu plus około litra przed) to waga przed biegiem 82.2 spadła do 80.6 kg xd po biegu.
Dodatkowo popełniłem chyba błąd żywieniowy bo zjadłem baton proteinowy podczas biegu i chyba stąd ta kolka. Następnym razem trzeba odłożyć ego na bok i spokojnie przejść do marszu na te minutę i dobrze zjeść.
Zabrałem też trochę za mało kalorii ale nie jakoś tragicznie, mimo to od pewnego momentu musiałem myśleć o tym, że kończą mi się żele.
Sprzęt: plecak do biegania SWAY, bukłak 2l w plecaku, 4x żel energetyczny Decathlon (czerwone owoce najgorsze bo "palą" w gardło, cytryna najlepsza), 2x żel energetyczny sis (te są słabe bo takie mdłe w smaku...), buty Saucony Triumph z którymi się przeprosiłem (bo mi się zapietki wytarły i jeb naprawiłem ale obcieraly wtedy jeszcze nie zagojone pięty) i dobrze bo nie robiły żadnego problemu.
Edit: trochę żałuję, że nie wziąłem jako rezerwę tych żeli z Biedronki bo jednak 250 kcal za 5 zł mogłoby mnie mocno podratować i wydaje mi się, że to byłoby adekwatny "kop" po tym 25-30 kilometrze.
Słuchawki na uszy: zacząłem mocno bo soundtrack z dooma eternal, potem płyta Toń - Korzenie, potem włączyło mi się bluesowe plumkanie i musiałem przełączyć na coś bardziej motywującego: Tiamat a potem jakąś elektronika.
Zakładałem, żeby nie przesadzić i cały bieg wstrzelić się w 10km/h i dokładnie to mi się udało. Nie analizowałem, co dałoby mi czas poniżej 4 godzin bo nie chciałem się psychicznie zmuszać- celem był dystans, a nie dystans w czasie.
Jestem zadowolony z osiągnięcia jak na staż w bieganiu 9 miesięcy.
Wysiłek przy dystansie ponad papaton, rośnie już nie liniowo, tylko mam odczucie, że wykładniczo. Tu już musiałem od początku mieć pewną zagrywkę psychiczną, otóż:
MURY ILIONU
Wyobrażałem sobie, że mój umysł i cały ja jesteśmy schowani za murami antycznej twierdzy. Tak jak to wyglądało w filmie Troja. Tylko ja znam przeciwnika na wylot i jego sztuczki- w końcu to była część mnie kiedyś.
Gdy zaczynało być ciężko, wracałem do Ilionu i odnajdywałem się na polu bitwy z hordą czarnego czegoś. Ja heros nie mogłem się poddać- spływało na mnie światło i przeciwnik padał, a nogi niosły dalej.
Ostatecznie gdy dotarłem do domu obraz był jeden.
Ja zwycięzca- bo wygrałem z najtrudniejszym przeciwnikiem- sobą.
W domu czekały na mnie kluski z twarogu.
#bieganie #biegajzhejto #maraton
#galaretkanomore


