Mam takie wrażenie, jakbym poniekąd został zmuszony do napisania tego, co zamieszczam poniżej. Nie że przez organizatorkę tej edycji zostałem do tego zmuszony, nie przypisuję jej żadnego w tym zmuszaniu mnie udziału. Uważam, że ten przymus jest to raczej sprawka losu albo może moich własnych zaburzeń:
===
Jak dziwnie płynie ta Wisła
wydanie II – delikatnie zredagowane i zaadaptowane na potrzeby XIX edycji zabawy #naopowiesci w kawiarni #zafirewallem.
***
Wzdycha kotek: O!
- Co ci, kotku, co?
- Śniła mi się wielka rzeka,
wielka rzeka pełna mleka
aż po samo dno.
Julian Tuwim, Kotek [fragment]
***
Ta rozmowa nie przebiegała tak, jak miała przebiegać. Nic nie szło w tej rozmowie zgodnie z planem. Nic nie szło w tej rozmowie ani zgodnie z planem jej, ani zgodnie z planem jego, bo oboje mieli na tę rozmowę przygotowane swoje własne, całkowicie różne i zupełnie od siebie niezależne plany.
Spacerowali nad Wisłą. Ona, ubrana w różową bluzę-kangurkę i on, wypychający od czasu do czasu prawy policzek przy użyciu języka, którym sięgał do dokuczającej mu od dawna górnej ósemki. Tak jakby ten zabieg miał mu w jakiś sposób pomóc. Tak jakby ten zabieg mógł ten jego ból zęba w jakiś sposób złagodzić.
Okolica była znajoma – mieszkali w końcu w Grudziądzu już od jakiegoś czasu, żyli tam ze sobą na kocią łapę – a jednak znów wydawało im się, że wszystko dookoła wygląda jakoś inaczej niż wyglądało dotychczas. Wydawało im się, że Wisła płynie trochę inaczej niż płynęła kiedy spacerowali w tym miejscu poprzednim razem. Nie zrobiło to na nich wrażenia. Owszem, kiedyś, na początku, zaraz po przeprowadzce dziwili się temu, ale później zdążyli się do tego przyzwyczaić. Tak jak i zdążyli się też przyzwyczaić do bezustannie spływających rzeką zwłok.
– Wszystko płynie – żartował czasami Jerzy, a Pacha śmiała się z tych jego dowcipów. To im wychodziło, takie rozmowy im się udawały. Umieli się razem śmiać i żartować. Tak jak i potrafili rozmawiać o zwykłych, codziennych sprawach, tak jak potrafili dzielić się ze sobą swoimi obserwacjami:
– Jerzy, a ta jabłonka to nie rosła ostatnio na tamtym brzegu? – zapytała Pacha. – Nie no, rosła! Na pewno tam rosła! Przecież pamiętam! Siedziały na niej trzy sikorki i mazurek jeszcze na niej siedział. Co mnie zdziwiło, bo mazurki to przecież występują bardziej na wsiach, w miastach to raczej wróble. No a tu przecież jest miasto! Nie no, na pewno tam rosła, przez tego mazurka to pamiętam!
– Patrz, a ten wysoki gość z kotem? – powiedział Jerzy. – Tam, ten po drugiej stronie. Wydaje mi się, że przed chwilą się z nim mijaliśmy.
– Może na takich długich nogach szybciej dochodzi się do mostu? - tym razem zażartowała Pacha, a Jerzy roześmiał się z jej dowcipu.
Tak, umieli ze sobą żartować. Nie umieli jednak rozmawiać o sprawach poważnych. Za każdym razem, kiedy tylko któreś z nich podejmowało próbę skierowania rozmowy na rzeczy fundamentalne, na kwestie dotyczące ich związku i ich przyszłości, wtedy właśnie gdzieś wewnątrz ciała pojawiał się jakiś dziwny impuls, jakieś ściskające napięcie blokujące w krtani te słowa, które już dawno powinny zostać wypowiedziane.
Tak było i wtedy, kiedy tamtego dnia spacerowali nad Wisłą, a ich rozmowa nie przebiegała według planu. Już to jedno, już drugie miało zamiar przerwać tę bezsensowną paplaninę o niczym, która się tam wtedy między nimi rozgrywała i wreszcie powiedzieć to, co miało do powiedzenia, ale właśnie w tym momencie znów pojawiało się to mrowienie w kąciku ust, to drętwienie którejś dłoni albo ten nieprzyjemny ucisk w żołądku. Wtedy dawali za wygraną. Odkładali te zaplanowane słowa na później.
Mimo że nie zrobiło tego żadne z nich, to ta ich bezsensowna paplanina została tamtego dnia przerwana. Paplaninę tę przerwało niespodziewane miauknięcie. Powietrze wokół nich zawirowało, zadrżało nagle i oczom ich ukazał się widok, który zdziwił ich nawet po wielu latach mieszkania w Grudziądzu. Oto po ich lewej stronie, jakby z powietrza wynurzył się idący powoli czarny kot. Najpierw pojawił się nos, później wibrysy, następnie cała głowa, za nią przednie łapy i tak po kolei, aż do samego czubka ogona.
Kot przemaszerował powoli przed Pachą i Jerzym, nie zaszczycając ich przy tym nawet jednym spojrzeniem, oni zaś przyglądali mu się z niedowierzaniem. Kot wykonał przed nimi te kilkanaście miękkich kocich kroków po czym, dokładnie w takim samym porządku w jakim się pojawiał, znikał po ich prawej stronie. W końcu zniknął całkowicie.
– "Skoro koty potrafią materializować się i znikać, to dlaczego mnie tak trudno jest powiedzieć jej tych kilka słów?" – pomyślał wtedy Jerzy.
– "Skoro koty potrafią materializować się i znikać, to dlaczego mnie tak trudno jest powiedzieć mu tych kilka słów?" – pomyślała wtedy Pacha.
I właśnie wtedy oboje jednocześnie się zdecydowali. Nastąpiło przełamanie, jak gdyby – wbrew wszelkim zabobonom – ten czarny kot, ten kot, który przed momentem przeciął im drogę, miał być znakiem czegoś dobrego. Jakby miał być znakiem tego, że wyjdą w końcu z impasu, tak jak ten kot wyszedł nagle z nicości.
Jerzy przyklęknął i przez chwilę mocował się z własną kieszenią, w której miał schowany zaręczynowy pierścionek. Nie potrafił sobie poradzić z wyciągnięciem go i dopiero kiedy spojrzał na kieszeń uświadomił sobie, że jest ona zasunięta. Rozpoczął mocowanie się z zamkiem błyskawicznym. Pacha w tym czasie zamknęła oczy i brała pierwszy z trzech głębokich wdechów, za pomocą których miała zamiar opanować emocje przed zbliżającą się wypowiedzią.
– Wyjdziesz za mnie? – zapytał Jerzy, był bowiem przekonany, że to właśnie Pachę chce w tym momencie pojąć za żonę.
– Odchodzę! – powiedziała Pacha, nie była już bowiem w stanie znosić dłużej odoru z ust Jerzego powodowanego przez jego gnijącą górną prawą ósemkę, której za nic w świecie nie chciał wyleczyć.
Cisza. I on, i ona nie usłyszeli żadnej odpowiedzi drugiej strony na te swoje nagłe wyznania. Jerzy oderwał wzrok od kieszeni, Pacha rozwarła powieki. Nic. Pusto. Przed Jerzym nie stała Pacha, przed Pachą nie klęczał Jerzy.
Jerzy poderwał się z klęczek, Pacha rozglądała się dookoła. W końcu dostrzegli siebie nawzajem: stali na dwóch przeciwnych brzegach. Jerzy gestami dał Pasze znać żeby skierowała się na południe, żeby udała się w górę rzeki. Tam, gdzie stoi most im. Bronisława Malinowskiego.
Spotkali się na środku przeprawy. W milczeniu wrócili razem do domu i wszystko było między nimi tak jak do tej pory. Nic się nie zmieniło: znów nie powiedzieli sobie tego, co mieli sobie nawzajem do powiedzenia, znów te tłumione słowa umościły się w nich gdzieś głęboko i cały czas ich tam głęboko uwierały.
I tylko pod jabłonią znajdującą się na wyspie leżącej na środku zupełnie białej rzeki stał wysoki mężczyzna z kotem. Mężczyzna schylił się, podniósł jedną z leżących w trawie papierówek, po czym wytarł ją o sweter i z rozkoszą zatopił zęby w słodkim, kruchym owocu. Kot zaś w tym samym czasie zatopił zęby w siedzącym na gałęzi drzewa mazurku.
===
1006 słów.
Dziękuję, dobranoc.