Mam nabite jakieś 22h, jestem gdzieś od kilku godzin w 2 akcie i nie mogę się nadziwić jakim cudem taką grę robiło tak niewiele osób, a ciągle jest tylko lepiej i sceny stają się coraz intensywniejsze. Mimo bezgranicznej miłości do Mass Effecta, to może być najlepsza gra w jaką kiedykolwiek grałem.
Historia jest piękna i nieprzewidywalna, choć próbowałem coś rozkminiać. Kilka rzeczy dało się wyczytać, ale oś fabuły to zagadka. Kilka momentów realnie chwyciło aż za mocno. Motyw samobójstwa, utraty rodziny, czy zwykłe motto chyba tłumaczone na coś w stylu "dla tych, którzy przybędą tu po nas". Wszystko podlane nienachalnym humorem i muzyką, która ze mną zostanie na lata. W sumie soundtrack ma chyba jakieś 155 utworów - serio.
No i tak, system walki kopie mi d⁎⁎ę bardziej, niż środki przeczyszczające. Uników i parowań na ten moment mam 4 i coś czuję, że to nie koniec. Nawet na najniższym poziomie trudności nie da się ich nie stosować, by przeżyć, więc to może być ta główna bariera dla wielu graczy. W zwykłych walkach raczej to bez znaczenia, ale z bossami, no tu już chyba trzeba reagować, a "okno" na naciśnięcie przycisku jest malutkie. Po czasie zaczynam to lubić, bo walka jest niesamowicie dynamiczna jak ma się odpowiednie synergie w zespole.
No i mechaniki... Każda postać ma własną. Jedna ma postawy, inna zbiera "manę", jedna buduje rangi. Wydaje się trudne, ale realnie powoduje, że wszyscy są ciekawi.
Ech, a tera wracam do roboty. Pograłbym. XD
#gry #grykomputerowe #gamepass #sowapogodzinach #clairobscur #jrpg
