Igor Girkin przeprowadził krótką analizę szans rosyjskiej ofensywy od strony Białorusi. O ile jego przemyślenia są ciekawe, to wciąż jest mentalnie typowym homosovieticus, gdzie wierzy zła Polska, chce anektować zachodnią Ukrainę, a przy tym jednocześnie Polska jest w sojuszu z Ukrainą, zbroi ZSU i posyła ochotników do walki z Rosją. Tego nie ogarniesz, ale tak poza tym ciekawy wpis i warto wiedzieć co myśli nasz wróg, więc dodaję tłumaczenie:
"Zryw na zachód".
Dokonam krótkiej analizy perspektyw rzekomego zamiaru przeprowadzenia przez Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej głębokiej ofensywy z terytorium Białorusi na Wołyń i Galicję (a przynajmniej tylko na Wołyń, bo do Galicji trzeba dotrzeć).
Zacznijmy od zadań strategicznych, które (teoretycznie) mogłyby zostać osiągnięte w wyniku takiej ofensywy. Są one oczywiste: odcięcie centralnych regionów tzw. Ukrainy, a w konsekwencji ZSU, od dostaw z Polski, z której pochodzi lwia część dostaw broni, sprzętu, amunicji i wszystkiego innego, w tym towarów konsumpcyjnych. Efekt militarny, jeśli się powiedzie, może całkowicie odwrócić losy wojny na naszą korzyść. Jeśli spojrzeć szerzej polityczno-militarne rezultaty takiej inwazji mogą okazać się zupełnie odwrotne od zamierzonych.
Po prostu sąsiednia Polska (najbardziej agresywnie ze wszystkich bloków NATO odnoszących się do Rosji i najbardziej przygotowana do prowadzenia wojny, bo dysponująca dużą armią lądową, którą buduje w gorączkowym tempie) niespecjalnie ukrywa swoje roszczenia, jeśli nie do "zjednoczenia" tych terenów, historycznie "spornych", to do "protektoratu" nad nimi, to na pewno.
Z tego powodu należy przewidywać co najmniej wysokie prawdopodobieństwo interwencji wojsk polskich i zaangażowania polskich sił zbrojnych w bezpośrednie działania bojowe przeciwko Siłom Zbrojnym RF na tym froncie. W najlepszym wypadku, wejście polskiego korpusu okupacyjnego, koniecznie i wyraźnie sprzymierzonego z tzw. "Ukrainą", "w celu obrony kresów wschodnich". Co uniemożliwiłoby skuteczne rozwiązanie powyższych zadań zablokowania Kijowa od dostaw wojskowych bez bezpośredniej konfrontacji militarnej z siłami polskimi, podkreślam — skutecznej i zdecydowanej konfrontacji.
Prawdopodobieństwo polskiej interwencji w Galicji i na Wołyniu w przypadku naszej inwazji na te tereny oceniłbym z grubsza na "3 do 1" na korzyść interwencji. Nie jest faktem, że po tym będziemy mieli "front białoruski", ale takie prawdopodobieństwo też jest bardzo obecne. - Przynajmniej będziemy musieli rozmieścić znaczne siły wzdłuż granicy polsko-białoruskiej, aby ją osłaniać.
A teraz - "uwaga! pytanie!" - skąd w rosyjskich siłach zbrojnych, nawet lekko "wspartych" przez siły zbrojne Białorusi, wzięłyby się tak ogromne siły? Polska już teraz jest w stanie wystawić 150-200 tys. żołnierzy "armii polowej" "w polu", czyli nie na froncie, a w strefie frontowej). Tylko do ich zablokowania potrzebujemy odpowiedniej liczby naszych wojsk, nie mówimy o rozgromieniu.
Ale na tym froncie przeciwko nam będą działać nie tylko polskie, ale i "ukraińskie" jednostki, a one są już dobrze "ostrzelane" i mają doświadczenie w pokonywaniu naszych wojsk.
Załóżmy, że Polacy nie interweniują. To też jest możliwe albo będą się wtrącać, ale nie będą prowadzić działań wojennych, zajmując najbardziej "smaczny" dla nich Lwów na przykład i zatrzymując się na nim.
W tym przypadku zadanie grupy uderzeniowej Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, formalnie, jest znacznie uproszczone. Teoretycznie 100 tys. żołnierzy i oficerów, liczba zastosowana na froncie i na tyłach jest czysto umowna, jest w stanie stosunkowo szybko zmiażdżyć stawiające im opór 20-30 tys. żołnierzy ZSU i "obrony terytorialnej" i przedostać się w przestrzeń operacyjną, by móc ruszyć dalej, jak to miało miejsce w lutym bieżącego roku.
Pamiętamy jednak, jak zakończył się taki szybki "marsz na Kijów". Skończyło się, delikatnie mówiąc, źle, na "deeskalacji", a jeśli nie schować się za "tolerancyjnym" językiem, na pośpiesznym i bardzo wrażliwym na straty odwrocie.
Niepowodzenie "marszu" wynikało przede wszystkim z zasadniczo wadliwej oceny sytuacji operacyjnej i, co za tym idzie, równie wadliwych wniosków i decyzji podjętych na podstawie tej oceny
Z jakiegoś powodu zakładano, że oddziały te spotkają się z lojalnością ludności albo, co najmniej, neutralnością, natomiast opór ZSU i innych struktur władzy będzie formalny i bierny, co pozwoli grupom uderzeniowym na szybkie posuwanie się naprzód, bez oblężeń i szturmów na miasta i kluczowe punkty oraz bez kierowania znacznych sił do ochrony tyłów i komunikacji.
Jak wiadomo, wszystko szło w przeciwnym kierunku. W ciągu kilku dni ofensywy nasze wojska zostały zaatakowane od tyłu i z flanki, oddziały uderzeniowe zaczęły działać, na niektórych kierunkach, w okrążeniu, bez zaopatrzenia i wsparcia, a wszystkie "ominięte" miasta były bazami operacyjnymi wojsk przeciwnika. Komunikacja była narażona na silne, i często udane, ataki, a oddziały do jej obrony były skrajnie niewystarczające.
Załóżmy, że doświadczenia z poprzedniej "deeskalacji" zostały przez nasze dowództwo uwzględnione, tym bardziej że teraz głównodowodzącym całego frontu jest ten sam Surowikin, który "sterował" grupą, która w lutym zaatakowała Kijów, czyli "zebrał już wszystkie grabie" i, teoretycznie, nie powinien już na nie nadepnąć. To oznacza, że po przełamaniu frontu nasze siły powinny albo skoncentrować się na okrążeniu i ustanowieniu pełnej kontroli nad najważniejszymi, z militarnego i politycznego punktu widzenia, punktami regionu, albo przeznaczywszy wystarczające siły na ich blokadę "pędzić do przodu". - Ale ze staranną dbałością o ochronę swoich linii tylnych i łączności z "kontynentem".
Pierwsze rozwiązanie — wykorzystanie czasu i sił zgrupowania do rzetelnego utrwalenia początkowego sukcesu jest najpewniejszym sposobem, ale całkowicie neguje czynnik zaskoczenia i ogranicza głębokość przebicia do najbliższych dużych ośrodków miejskich. Trzeba by je szturmować mocno i wytrwale, tak jak szturmowali np. Mariupol z wielkimi stratami.
Co najważniejsze, w tym przypadku nie będzie możliwe głębokie posuwanie się do przodu, ponieważ przeciwnik, po ustaleniu kierunku naszego głównego uderzenia, szybko podciągnie rezerwy i uformuje nową linię frontu. Oznacza to, że zadanie zakłócenia komunikacji Kijowa z Europą nie zostanie rozwiązane, a jedynym rezultatem ofensywy będzie powstanie kolejnego frontu na wrogim terytorium, zachodnia część tzw. "Ukrainy".
Druga opcja — powtórzenie szybkiego natarcia i ominięcie miast, ale przy użyciu znacznie większych sił w celu zablokowania węzłów oporu i kontroli zajętego terytorium. Jest, ze wszystkich punktów widzenia, korzystniejsza. Bo pozwala "zagarnąć tyle terytorium ile się da", jeśli chodzi o wojska i ich możliwości zaopatrzeniowe. Potem, po skonsolidowaniu frontu zewnętrznego, można powoli "trawić" okrążone grupy i garnizony przeciwnika. Można więc wiele wziąć i otoczyć, a przy okazji odciąć wiele ważnych dla ZSU komunikacji.
Ale... BĘDZIE TO WYMAGAŁO DUŻEJ ILOŚCI WOJSKA. W tym oddziałów do ochrony tyłów, bo trzeba będzie działać na terenie, gdzie ludność jest dotkliwie wrogo nastawiona do Rosji i wojsk rosyjskich w wyniku wieloletniej propagandy.
Czy rosyjskie siły zbrojne są w stanie skoncentrować na tym kierunku, daleko od własnych granic, zaznaczam, tyle żołnierzy i sprzętu bojowego, aby zabezpieczyć udany głęboki przełom, a następnie odeprzeć kontrataki wroga i złamać opór okrążonych grup w rozsądnym czasie, jest dla mnie wątpliwe. Wszakże dla tak głębokiej operacji w takich warunkach potrzeba już w pierwszym etapie, z dalszym dostarczaniem posiłków, przynajmniej 200 tysięcy żołnierzy ze wszystkich struktur.
I to jeszcze nie biorę pod uwagę, zauważonych przez niektórych kolegów, na przykład pana Andrieja Morozowa - "Murza", "skaz" naszej armii, takich jak mizerne wyposażenie w środki łączności dalekiego i krótkiego zasięgu, czynnik niezwykle ważny w wojnie manewrowej, bardzo słabe rozpoznanie przestrzenne i po prostu słabe rozpoznanie lotnicze, brak przewagi powietrznej i mierne współdziałanie wojsk lądowych ze wsparciem lotniczym. I tak dalej, i tak dalej.
Na koniec nie mogę się powstrzymać od parsknięcia śmiechem, że wykazane wcześniej cechy wyższe naszych generałów nie napawają optymizmem... Prowadzenie oddziałów w wojnie manewrowej wymaga znacznie więcej talentu, profesjonalizmu, energii i elastyczności myślenia niż głupie frontalne ataki w stylu "a la Verdun-1916", praktykowane przez nasze oddziały przez całe lato i część jesieni.
W ogóle, czy wierzę w możliwość głębokiej operacji ofensywnej na zachodniej Ukrainie z terytorium Białorusi? - Tak! To jest możliwe. Zarówno teoretycznie, jak i nawet praktycznie.
Wierzy w możliwość wykonania takiej operacji, ale czy wierzy w jej sukces? :)))))
Podsumowując ostatnie teksty różnych propagandystów:
-
Porównywanie rosyjskich ataków do Verdun, czyli rzeź
-
Porównywanie rosyjskich szturmów do Rżewa, czyli rzeź rosyjskiej piechoty
Czekamy na rozwój sytuacji
źródło:

