#heheszki #ksiazki bo nie wiem jak to inaczej otagować...
Moja rodzicielką jest polonistką, nauczycielką z zawodu i wykształcenia. Wychowała wiele roczników dzieciaków. W tym mnie między innymi. Zawsze była surowa, ale też równie sprawiedliwa. Jak dorosłem to zacząłem to rozumieć. Miałem w podstawówce przez to strasznie przejebane...
W liceum to samo. Babka od niemieckiego, wyciskała z nas co tylko się dało. No jebane ostatnie soki. Po liceum w języku niemieckim byłem w stanie płynnie dyskutować na temat wstąpienia Polski do UE, bo akurat na to wtedy był największy hype. Za co ją podziwiam i szanuję po dziś dzień. Bo włożyła w to mega wiele wysiłku.
Ale do meritum... Rodzicielka niedługo odejdzie i sooscizną, którą mnie oblecze będą tony słowników i encyklopedii - od zwyczajnych po "domowy lekarz".
Ja podobnie do Niej komponuje sobie biblioteczkę. Science-Fiction synowi, którego nigdy nie będę miał. Bo jestem po rozwodzie.
Wolelibyscie dzisiaj odziedziczyć kolekcję SF na papierze dla swojego gówniaka, czy kolekcję encyklopedii, z której wszystko można wyszukać w internecie ?
Bo ja chyba SF, nawet z lat '60, jak np. Silverberg i jemu podobnych. Encyklopedia jest na raz. A dzięki takim wizjonerom świat ma szansę na przyszłość.
I to będzie moja spóścizna dla dziecka, którego nigdy nie będę już chyba posiadał. Mam tylko nadzieję że sam zdążę je wszystkie przeczytać...
A mocno przebieram w SF.
Edit: Zapomniałem dodać, że skończę z kilkoma tonami literatury pięknej i słownikami, a jak ja skończę, to zostanie po mnie 1/20 tego - literatury SF i fantasy.