Dzień dobry wieczór się z Państwem,
Tym razem, tak dla odmiany postanowiłem wyrobić się na czas. No bo termin mija chyba dopiero jutro o godzinie 19:00 czasu środkowoeuropejskiego, prawda? Prawda?!
Przyznam się szczerze, że na początku miałem zupełnie inną koncepcję na to opowiadanie. Ale jak to z koncepcjami bywa, one sobie, a życie sobie. Tak więc kiedy w końcu siadłem i zacząłem pisać, to moje myśli non stop wędrowały w kierunku @Dziwen a. Czy wysyp wszelkiego rodzaju postów związanych z #perypetiedziwena w ostatnich dniach mógł mieć na to wpływ? Nie wiem. Ale tego nie wykluczam. W każdym razie możliwości jakie otworzyła przede mną misja Grudziądzkiej Centralnej Agencji Kosmicznej wydają się tak nieograniczone i tak kuszące, że nie potrafiłem się im oprzeć. Po raz kolejny. No cóż, ten drugi pomysł będzie musiał poczekać na jakąś kolejną edycję. Albo może nie będzie musiał bo znajdę trochę czasu, żeby go skończyć pozakonkursowo...?
W każdym razie oddaję Państwu kolejny, świeży, jeszcze gorący odcinek space opery o międzygalaktycznej arce Santa Maria.
Miłej lektury.
************
It's full of stars...
Od dobrych kilku minut Dziwen siedział jak sparaliżowany, a w uszach ciągle dźwięczało mu echo płaczu. Płaczu małego dziecka. Bał się wykonać jakikolwiek, choćby najmniejszy ruch, chociaż kubek z gorącą kawą parzył go w dłonie. Ale to pieczenie - tak ku⁎⁎⁎⁎ko nieznośne - było jedyną rzeczą, która podtrzymywała jego poczucie rzeczywistości. Chwycił się go jak tonący brzytwy, żeby tylko nie oszaleć.
Najpierw ostrożnie rozluźnił palce na kubku, czując że jeśli tego nie zrobi, naczynie za chwilę pęknie i pokaleczy mu ręce. Skupił się na dźwiękach otoczenia upewniając się, że płacz naprawdę już przebrzmiał, a to słabnące poczucie czyjejś obecności to wytwór jego wyobraźni. Rozejrzał się powoli po jasno oświetlonym kambuzie, pozwalając by oddech mu się całkiem uspokoił. Jedyne co teraz słyszał to szum wymienników powietrza systemu wentylacyjnego międzygalaktycznej arki Santa Maria oraz sporadyczne pikanie robotów kuchennych.
Jak tylko szok minął i całkiem odzyskał zdolność poruszania się, pobiegł do ambulatorium. Położył się pod automatycznym skanerem i wystukał na panelu polecenie uruchomienia pełnej diagnozy, wraz ze szczegółowym rezonansem mózgu. Kiedy aparatura ożyła i przystąpiła do badania, Dziwen zaczął się zastanawiać od kiedy ma te… No właśnie, co? Zwidy? Halucynacje? Doliczył się siedmiu “epizodów”, jak je do tej pory nazywał. Pierwszy pojawił się już pierwszego dnia, tuż po uruchomieniu prototypowego napędu i wykonaniu skoku w bliżej nieokreśloną przestrzeń kosmiczną. Jednak wtedy zrzucił to na ogromne ciśnienie i stres w jakim przyszło mu funkcjonować. Nagła ucieczka z Ziemi, pierwsze użycie napędu skokowego, które równie dobrze mogło odparować całą arkę wraz ze wszystkimi uciekinierami albo zmaterializować ich w centrum czarnej dziury lub we wnętrzu jakiejś gwiazdy. I to wszystko wyłącznie na jego głowie.
Wrócił myślami do tych wydarzeń. Przypomniał sobie jak w jednym momencie, poprzez wibracje, czuł przeciążenie generowane przez potężne silniki wyrywające Santa Marię ze studni grawitacyjnej Ziemi. Pamiętał końcówkę odliczania przed skokiem. A chwilę potem klęczał już na pokładzie mostka wymiotując. Nie potrafił dokładnie opisać jak przebiegał sam skok. Miał tylko wrażenie, że ktoś wywrócił go na lewą stronę i wyrzucił w upstrzoną gwiazdami czarną otchłań, po czym szarpnął jak za smycz i sprowadził z powrotem na pokład. Do pozycji klęczącej. W której wrażenie przenicowania znajdowało ujście za pomocą gwałtownych torsji. Wtedy właśnie to poczuł. Głęboki niepokój, jakby coś monstrualnego przyglądało mu się z zaciekawieniem zza ciężkiej, niewidzialnej zasłony. Po kilku sekundach uczucie zniknęło, ale on był już wtedy zbyt zajęty kontrolą systemów statku, żeby zawracać sobie tym głowę.
Z zamyślenia wyrwało go piknięcie i komunikat “skanowanie zakończone” wypowiedziany syntetycznym głosem komputera medycznego. Dziwen wywołał wyniki badania na ekran i gorączkowo przewijał długą listę w poszukiwaniu jakichkolwiek odstępstw od normy.
Nic. Tak samo jak przy poprzednich skanach.
— Jak tak dalej pójdzie to od samych tych skanów zwariuję, albo będę świecił w ciemnościach - pomyślał, schodząc ze stołu medycznego i kierując się z powrotem w stronę kambuza.
Dziwen, choć od samego początku uczestniczył w pracach Grudziądzkiej Centralnej Agencji Kosmicznej przy projektowaniu systemów symulacji dla krio-kapsuł, to na stanowisko Głównego Kreatora został przydzielony w ostatniej chwili, dosłownie na kilka godzin przed startem. Wszystko potoczyło się wtedy szybko i gwałtownie. Inwazja, strach, ucieczka, start i skok… A teraz już pół standardowego roku przemierzał samotnie kosmiczną przestrzeń, nadzorując pracę arki.
Samotnie - jeśli nie liczyć kilku tysięcy zahibernowanych ocalałych.
Po pierwszym epizodzie, co do którego Dziwen cały czas miał jeszcze wątpliwości, czy jednak faktycznie nie był efektem intensywnego stresu, drugi wyrwał go z głębokiego snu na początku trzeciego miesiąca tułaczki. Obudził się gwałtownie z takim samym intensywnym uczuciem bycia obserwowanym. Ale wtedy też zignorował wrażenie, tłumacząc je sobie po prostu złym snem.
Kolejne zdarzały się coraz częściej i przyjmowały coraz bardziej intensywne, niemalże realne formy. Od poprzedniego minęło raptem dwa dni.
Dziwen wszedł do kambuza, rozejrzał się na wszelki wypadek i zabrał ze stołu kubek z zimną już kawą. Nie lubił zimnej kawy. Wylał zawartość do zlewni, podstawił kubek pod ekspresem i nacisnął przycisk. Ekspres zaterkotał młynkiem i w pomieszczeniu rozszedł się przyjemny zapach świeżo mielonych ziaren. Oparł się rękami o szafkę i czekając aż ekspres skończy przygotowywanie napoju przycisnął czoło do miłej, zimnej powierzchni białych drzwiczek, dając myślom zupełnie odpłynąć. Ekspres skończył parzenie i znowu nastała cisza, urozmaicona jedynie szumem wentylacji.
Zabrał gorący napój i spojrzał na stolik przy którym przed chwilą tak wyraźnie słyszał płacz dziecka. Zdecydował, że woli się jednak przespacerować i skierował kroki w stronę znajdującej się nieopodal hali widokowej. Usiadł ostrożnie na miękkiej kanapie. Naprzeciwko miał wielkie panoramiczne okno, o rozmiarach ekranu kinowego, osłonięte przez większość czasu przez grube pancerze chroniące przed radioaktywnym promieniowaniem. Systemy arki pozwalały na otwarcie osłon na nie dłużej niż 15 minut w jednym cyklu dobowym. Chociaż w przestrzeni kosmicznej nie było ani dnia ani nocy, to komputery pokładowe utrzymywały 24 godzinny cykl zegarowy, a kalendarz pracował w tzw. systemie standardowym, bazującym na Ziemskim kalendarzu gregoriańskim.
Dziwen wyjął z kieszeni terminal, z którym nigdy się nie rozstawał, rzucił okiem na ogólne podsumowanie systemów sterujących, a nie widząc tam nic niepokojącego uruchomił system hali widokowej i otworzył osłonę. Wraz z jej otwarciem, rozbłysły zewnętrzne reflektory oświetlając statek. Jego oczom ukazało się monstrualne “cielsko” Santa Marii w całej swojej okazałości.
Większość pomieszczeń “socjalnych” znajdowała się na ogromnym pierścieniu obracającym się wokół głównego kadłuba. Obrotowy ruch pierścienia zapewniał pokładom sztuczną grawitację, natomiast w centralnej części panował stan nieważkości. Tam też znajdowały się hangary, magazyny, wszelkiej maści pomieszczenia techniczne i komory z prototypowymi systemami napędowymi. Dziwen podszedł do okna i oparł się o szybę przyglądając się temu niesamowitemu wytworowi grudziądzkiej myśli technologicznej.
W pewnym momencie kątem oka dostrzegł ruch. Skupił wzrok w tym miejscu i zauważył na zewnątrz jakąś skuloną postać. Poczuł jak znowu ogarnia go panika. Jego umysł nie mógł poradzić sobie z przetworzeniem informacji, że w pustej, zimnej przestrzeni kosmicznej unosi się… dziecko! Mała dziewczynka! A kiedy uświadomił sobie, że postać nie jest na zewnątrz, ale że wpatruje się w jej odbicie w szybie, odwrócił się jeszcze bardziej przerażony.
Na kanapie, na której przed sekundą siedział on sam, kucała mała - mniej więcej 7 letnia - przestraszona dziewczynka. Zrobiło mu się ciemno przed oczami a kubek wypadł mu z ręki i z brzękiem roztrzaskał się na twardej podłodze. To przywołało go do rzeczywistości.
— Co tu się, k⁎⁎wa, dzieje?! - zdołał z siebie wydusić
Na dźwięk jego głosu, dziewczynka cofnęła się, wtuliła mocniej w miękkie oparcie kanapy i rozpłakała się. W tym samym momencie na statku zamrugały światła a terminal zasygnalizował zakłócenie w systemie zasilania. Zdezorientowany Dziwen nie bardzo wiedział jak ma zareagować. Zacisnął pięści, aż paznokcie wbiły mu się w dłoń, głównie po to żeby upewnić się, że nie śni.
Dziecko nie przestawało kwilić. I wpatrywało się w niego wielkimi, czarnymi, praktycznie pozbawionymi białek oczami.
Zrobił krok w stronę kanapy.
Kolejny.
Dziewczynka szlochała ale nie spuszczała z niego wzroku. Jej intensywne spojrzenie natychmiast przywołało to silne, znajome już uczucie bycia obserwowanym. Nie wiedzieć czemu, cały strach, który przed chwilą go tak paraliżował, teraz gdzieś zniknął. Usiadł na krawędzi, wyciągnął zachęcająco rękę w jej stronę i zapytał:
— Masz jakieś imię?
— Nazywam się Santa Maria — odpowiedziała. A w jej czarnych oczach zamigotały gwiazdy.
************
1138 słów
#zafirewallem
#naopowiesci