Chciałam podzielić się swoją historią, jak trafiłam na mój ulubiony zespół, więc zaczynam.
Za czasów mojego gimnazjum, czekając z koleżanką na przystanku, zobaczyłam jak z autobusu wychodzi nastoletni gigachad z gitarą na plecach. Wymieniliśmy się spojrzeniami i zaczął odchodzić w stronę pobliskiej szkoły muzycznej. Niewiele myśląc rzuciłam do mojej towazyszki:
Poczekaj, z autobusu wyszedł mój przyszły chłopak.
I pobiegłam za nieznajomym.
Nie pamiętam wielu szczegółów z naszej pierwszej rozmowy (to był osobiście dla mnie ciężki czas i wiele wspomnień się zatarło). Ale powiedziałam coś w stylu: „przyciągnęło mnie Twoje spojrzenie” i „chciałabym kiedyś usłyszeć jak grasz na gitarze”.
No cóż, kurową podrywu to ja nie byłam. Ale mój cel został osiągnięty: wymieniliśmy się numerami.
Nasze pierwsze spotkania były długimi spacerami, dobrze nam się rozmawiało, choć zainteresowania mieliśmy różne. Pewnego dnia zaprosił mnie do siebie i pokazał mi muzykę, której słucha. No i przepadłam.
Bynajmniej nie za nim. Nie ma tu romantycznego zakończenia. On był świeżo po rozstaniu z ukochaną i leczył rany a ja, mimo tego, że podobał mi się fizycznie, nie poczułam nic więcej.
Natomiast muzyka, którą się ze mną podzielił jest ze mną do dziś. Dla zainteresowanych, wrzucam pierwszy utwór, który usłyszałam i który w zasadzie jest moim ulubionym. Ale zespół Anathema miał kiedyś sporo więcej do zaproponowania.
#anathema #muzyka #hejtoopowiesci