18 629,63 + 4,94 = 18 634,57
Tak się dziś złożyło, że pierwszy raz poszłam pobiegać przy domu. Dotychczas planowałam treningi w Cairns - z kilku owodów. Po pierwsze, teren w Kurandzie jest pagórkowaty, a ja skupiłam się na takich aspektach treningu, że preferowałam płaski teren - w jakim też będę biec za kilka tygodni półmaraton. Po drugie, w Australii nie ma chodników, poza jakimiś turystycznymi deptakami i ścisłym centrum dużych miast. Piesi nie istnieją, każdy przemieszcza się samochodem. Tu gdzie mieszkam, w jedną stronę mogę biec żużlową drogą, ale po niej jeżdżą ciężarówki transportujące drewno i w ogóle cokolwiek przejedzie - wzburza chmurę kurzu i tam nie lubię z tego powodu nawet spacerować, a co dopiero biegać. W drugą stronę, mam tylko 5 km loopa, bo z drugiej strony jest coś, co tu się nazywa autostradą, ale obok autostrady w rozumieniu europejskim to to nawet nie stało. Bardziej taka droga krajowa, oczywiście bez chodnika, ani nawet porządnego pobocza, więc na trening odpada. Zostaje taki mały, pagórkowaty loop, gdzie biegnę po ulicy, na szczęście lokalny ruch jest niewielki. Po trzecie, a dla mnie chyba najważniejsze, boję się kazuar:D Są super do podziwiania jak siedzę sobie na werandzie i w każdej chwili mogę schować się do domu, ale spotkałam je spacerując po okolicy i są to jednak wielkie, niebezpieczne ptaki, a widok ich prehistorycznych pazurów daje wyobraźni pole do popisu. No więc boję się, że zobaczą mnie w biegu i poczują zagrożenie, a jestem pewna, że biegają szybciej ode mnie:D Ale dziś na szczęście nasze ścieżki się nie skrzyżowały.
Podsumowując, przyjemny bieg i temperatura, nie zabiły mnie kazuary, a po powrocie zrobiłam sobie kanapeczki z domowym chlebkiem. Wspaniale!
#sztafeta #bieganie

