Znacie na pewno te historyjki o tym jak to ktoś pełnosprawny bezobjawowo nie pozwolił się zatrzymać i wybrał się w wielką podróż wbrew swoim ograniczeniom; tylko dlaczego kosztem wszystkich współpasażerów?
Kazus: ewidentnie ww. ziomeczek wsiada do pociągu, kręci się trochę po wagonie tu i tam, podchodzi konduktor, kolega podróżnik pokazuje mu bilet, konduktor mu tłumaczy, że wsiadł w złą stronę, ten pociąg nie jedzie z Wrocławia do Krakowa tylko z Krakowa do Wrocławia. Ten już trochę spanikowany, ale konduktor spokojnie mu tłumaczy, że po prostu musi wysiąść na następnej stacji i złapać pociąg w drugą stronę. No spoko spoko, konduktor idzie dalej, a po chwili kolega podróżnik znowu zaczyna się szwendać po wagonie i dopytywać wszystkich po kolei: "ale do Krakowa tym dojadę??". I wszyscy po kolei tłumaczą mu z anielską cierpliwością, że to jest pociąg do Wrocławia, nie do Krakowa.
"Aha, czyli do Wroclawia, tak?"
"Tak."
"Aha, ok."
Nie mija pięć minut: "ale do Krakowa tym dojadę??"
I tak prawie do samych Oborników (a byliśmy gdzieś za Opolem).
I tutaj pojawia się zasadnicze pytanie: gdzie dokładnie kończy się "zawsze warto okazywać człowieczeństwo, dobro wraca", a zaczyna się "cały pociąg musi niańczyć pasażera, który absolutnie nie powinien się nigdzie ruszać bez opiekuna"?
#heheszki #zalesie #podrozujzhejto #etyka
