Żeby odpocząć chwilę od Silent Hill 2 i Indiany Jonesa, kupiłem sobie polskie #witchfire. No i odpoczywałem całą sobotę.
Witchfire to gra od The Astronauts, czyli gości od Ethana Cartera i, co ważniejsze, Painkillera (tylko wtedy byli w innym studio). W uproszczeniu, to takie soulsy, tylko strzelane i bardzo rougelike'owe. I ludzie kochani, jaka to jest miodna gra. Diabelnie dynamiczna, skillowa, z wymyślnymi mechanikami (nie dziwię się, że dłubią ją już tyle lat). Początek ciężki, jak to w w soulsach, ale jak już ogarnąłem co i jak i ruszyłem dalej, to nie mogłem się oderwać. Bronie mają bardzo fajny feeling, strzelanie magią również, wrogowie zróżnicowani i po kilku kwadransach już z daleka widzisz, jaką taktykę do kogo trzeba będzie zastosować.
Ciekawy patent jest z unikami - wykonany przy pełnym pasku staminy generuje przy przeciwniku taką krwistoczerwoną plamę, w którą należy trafić - wtedy ona wybucha i ogłusza na chwilę przeciwnika. Bez myszki z przynajmniej jednym dodatkowym przyciskiem nie ma co tej gry odpalać, bo ten unik klika się niewiele rzadziej niż sam strzał. A strzelać trzeba celnie, właściwie sens mają tylko headshoty i te plamy, bo amunicji wcale nie jest tak dużo, a waląc w przeciwnika na pałę można wytracić nawet ze 30 kul. Headshotami w ogłuszonego - padnie po trzech czy czterech.
Jest standardowy soulsowy rozwój postaci oparty na statystykach ulepszanych w zamian za zasób zbierany z przeciwników, gubiony po śmierci i możliwy do odzyskania przy kolejnej rundce. Ale oprócz tego jest masa perków zdobywanych tylko na czas jednego runu - po powrocie do hubu je tracimy. Ogólnie bardzo jest to wszystko wymyślne i rozbudowane.
No i śmiga to na UE4, więc mam 130-150 klatek na 4070 w 3440x1440 i wszystkich ustawieniach na max. I raczej nie planują migracji na UE5, bo po co im to.
#gry #fps