Ze względu na wyjątkowość tego dnia, na moje nasycenie się błyskotliwością, piękną polszczyzną i nienachalnym optymizmem tudzież równie nienachalną dynamiką, pozwolę sobie złamać tradycję i wytwór w ramach Cyklu Grudziądzkiego w tej, LXIX (zaznaczam dla porządku) edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem opublikować jako drugi. Zacznę czymś innym. Ale najpierw wstęp, bo te kilka zdań, które przed chwilą mieliście okazję przeczytać to było dopiero przedwstępie.
***
Wraz z upływem lat nieubłaganie przychodzi na człowieka taki wiek, kiedy to szaleństwa piątkowego wieczoru ograniczają się do spraw w rodzaju wystawienia lewej stopy spod kołdry. Młodość jednak, ta młodość utracona tak dawno, że zdarza się coraz częściej, że również i zapomniana, czasami się jednak do człowieka odzywa. Krzyczy gdzieś tam pomiędzy strzykaniem w kolanach a wypadniętym dyskiem. I czasami ta młodość krzyczy tak głośno, że człowiekowi – mimo przytępionego już słuchu – udaje się ją nawet usłyszeć.
Tak właśnie przydarzyło mi się dzisiaj. Wyszedłem więc z domu i, udając się do Wojewódzkiego Centrum Kultury w Kielcach spacerem, bo pogoda była piękna, a i u mnie sił jakby nagle się pojawiło więcej, zastanawiałem się kiedy to ostatnio zdarzyło mi się tę placówkę swoją obecnością zaszczycić. Wyszło mi, że na pewno było to przed rokiem 2007, bo w tym roku pisałem maturę, ale nie udało mi się ustalić, czy było to z okazji organizowanego tam przeglądu produkcji ZF Skurcz, w którym to brałem udział jako widz, czy też może z okazji jakiegoś przeglądu szkolnych grup teatralnych, w którym to brałem udział jako aktor. Bo brałem kiedyś w takim przeglądzie udział. Z naszą szkolną grupą teatralno-kabaretową występowaliśmy często. Głównie w szkole, ale rzeczywiście, raz udało nam się na taki międzyszolny przegląd zakwalifikować. Nie pamiętam jednak ani z czym na nim występowaliśmy, ani jak się ten nasz występ zakończył, choć usilnie próbowałem to sobie przypomnieć.
A więc przed rokiem 2007, to na pewno. Czyli, kierując się logiką, na scenie Wojewódzkiego Domu Kultury w Kielcach wystąpiłem na długo przed panem Andrzejem Poniedzielskim, bo pan Andrzej Poniedzielski wystąpił na tej scenie właśnie dzisiaj. Piękny, wspaniały był to występ i to dlatego, wciąż jeszcze będąc pod wpływem emocji, jakie ten występ we mnie wywołał, napisałem wytwór poniższy:
***
Remis
czyli Amerykanie mieli, II RP miała, ale i my, współcześni, na szczęście również mamy, a więc nie mamy się czego wstydzić ani nad czym ubolewać
O zgrabne słowa coraz to trudniej:
słowotok bez treści i kulawe rymy –
bo językowo też w przód kroczymy
a nowoczesność krzyczy nam: Równiej!
Równo piszemy, równo mówimy
– a w nowomowie to wszystko głównie –
pustymi słowami owijamy próżnię;
jakby pod SEO to wszystko tworzymy.
Jak mi się tęskni za mową frywolną!
Za błyskotliwością, za składnią dowolną
– byle z logiki nie zrobić kaleki.
Pan Cohen już dawno w grobie za morzem,
u pana Tuwima znicz tylko złożę –
dobrze, że jest pan Poniedzielski!
***
Jeszcze kilka uwag na koniec:
Bardzo mnie cieszy, że pan Poniedzielski zdecydował się zadedykować mi ostatni utwór (ten przed bisem). Co prawda słowa o tej dedykacji nie padły ze sceny, ale Artysta na pewno domyślił się, że ja się domyślę, no bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że koncert zakończyło wykonanie Jerzego ?
I słowo do koleżanki @UmytaPacha: pani gruppie pana Poniedzielskiego, o której kiedyś opowiadałaś, mało zdaje się być wytrwała i zdeterminowana, bo nikt żadnych ciasteczek nie przyniósł. A szkoda – trochę na tym koncercie zgłodniałem.
