Zaprosiłam do nas rodziców na 2 dzień świąt. Długo mi zajęło zorientowanie się, kiedy ostatnio byli u nas. Jakoś tak z 3 czy 4 lata temu, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że moje uwielbienie do kolorów, barw, faktur materiałów i staroci nazywa się maksymalizmem, a nie pierdolnikiem.
Na wejsciu wita zielona wycieraczka w pszczółki i ponad metrowy, zloty zyrandol z setką pomaranczowych, szklanych dyndadełek.
Naa ścianie w przedpokoju wiszą spreparowane motyle, a między nimi vintage lustro z nadrukowanym Lambo Countach. Naprzeciwko kolekcja grafik Beksińskiego.
Dalej jest tylko gorzej. Na wejściu do salonu po oczach dają dwie witryny z kolekcją kolorowego szkła i dywaniki w kolejne pszczółki. Między witrynami półka z roślinami. Plus pomieszanie światełek świątecznych barwy zimnej i ciepłej. No i bałwanki. Toaletka z welurowym obrusem, nad nią wielki znak drogowy i tabliczka z prl z niepoprawnym politycznie tekstem. A obok ława z PRL z obrusem w gwiazdy betlejemskie i czerwona kanapa.
Tak patrzę z perspektywy czasu na to, co czeka rodziców i jedyne co mam w głowie to poniższy mem z Wałęsą XDDD

