#wpizduwlas #gory #bieszczady
Niedziela - kierunek Przystanek Balnica. Dzień w którym dostałem wpierdol.
Pobudka wyszła całkiem spoko, co prawda przespałem budziki o 6:00, ale mimo to wstałem o 7:00. Dzięki przypadkowym współtowarzyszom w piecu nadal był ogień, więc postawiłem w palenisku słoik z resztą kaszanki oraz swoje bułki i miałem konkretne śniadanie. Do przejścia było ok 18,5km co miało się przełożyć na 6,5h marszu, czyli uwzględniając przerwę planowałem dojscie na 16:00 plus do zmroku godzina zapasu.
Z chatki zebrałem się o 8:30, dałbym radę szybciej ale przez cały wyjazd mocno pilnowałem żeby Bestia miała przynajmniej godzinę przerwy między śniadaniem a ruchem. Pierwsze 500 metrów było spoko, ale później się zaczęło... Nie zauważyłem zejścia na szlak, przez co nadrobiłem kilkaset metrów. Samo 'zejscie' to namalowane oznaczenie szlaku kawalek od drogi, a dookoła wszystko zasypane. Następne 6km to ciągle podejście nieprzetartym szlakiem na Jaworne i Wołosań, w sumie ok 400 metrów.
Nie wspomniałem prędzej, tego dnia popełniłem karygodny błąd - pomimo całkiem fajnego wychodka przy chatce z niezrozumialych dzisiaj powodów nie dokonałem zrzutu. Decyzja ta zemściła się po 5 kilometrach, przyszło mi uprawiać medytacje za drzewem, w pozycji siedząco-stojacej przy naprawdę konkretnej, zimnej wichurze. No nie było przyjemnie, mam nauczkę na przyszłość jak cholera.
Po doczlapaniu się na Wołosań miało być z górki, no i było tyle że w już topniejącym śniegu. Mimo wszystko schodzenie w topniejącym było lepsze niż wchodzenie po zamarzniętym. Podczas zejścia trafiłem na najwyraźniejsze ślady niedźwiedzia w czasie całej wyprawy - są na filmie.
Po 13km doszedłem do pierwszej sensownej infrastruktury turystycznej koło wsi Żubracze (dotychczas spotkałem jedynie jedną ławkę na Wolosaniu, pizgalo tak że nie było opcji żeby tam usiąść), w związku z czym mogłem wypić ciepła kawę i zrobić coś z przemoczonymi butami. Początkowo chciałem tylko zdjąć mokre skarpety i ubrać grube merynosy, ale rzutem na taśmę założyłem skarpety trekkingowe, a na nie worki na śmieci - to była najlepsza decyzja tego dnia.
Zeszła się godzina 14.45, czyli zostały mi dwie godziny do ciemnego, a do przejścia ok 6km. Większość drogi miała prowadzić drogą gruntową, więc przyjmując moje średnio - przyspieszone tempo marszu na 4km/h wychodzi 1,5h - czyli akurat.
Wszystko szło spoko, ok 16 byłem przy wiacie przed Solinką, gdzie zgodnie z planem odbiłem w boczną drogę, a po ok 200 metrach miałem odbić w kolejną drogę/ścieżkę, którą miałem dojść do niebieskiego szlaku biegnącego po granicy ze Słowacją. Po dojściu do owej drogi zastałem tylko zasypane las/pole/łąkę więc stwierdziłem że zaryzykuję i pójdę dalej drogą którą szedłem dotychczas, bo były na niej ślady dwóch samochodów (wychodziłem z założenia że to pewnie samochód który jechał do schroniska) w tamtym momencie miałem przed sobą jeszcze ok 2km. Ochoczo potruchtalem dalej, a po kolejnych 500 metrach okazało się, że dwa ślady samochodów to w rzeczywistości jeden samochód który zawrócił bo droga się skończyła xD
Podejmując wszystkie decyzje odnośnie trasy wiedziałem że do Balnicy prowadzi też wąskotorówka, która w ostateczności doprowadzi mnie na miejsce. W tym momencie postanowiłem przebić się do niej prawie na przełaj - 500 metrów. Doczłapałem się do torowiska i tu zaczął się wpierdol ostateczny - co prawda miałem już drogę do schroniska, ale była godzina ok 16:30, robiło się ciemno, mialem 2km do końca, cały czas pod górę, a ja zapadłem się w śniegu dobrze po kostki.
W końcu! Ok 17:00 totalnie wyjebany dotarłem na miejsce!
A co to było za miejsce i jak wspaniały gospodarz mnie tam powitał, o tym będzie w następnych częściach ;)




