Wiecie, jakie jest najsmutniejsze słowo w języku polskim? Nie poronienie, żadna depresja czy nawet Katyń, tylko konkubina. Mamy mnóstwo słów określających partnerkę, ale tylko to jedno budzi natychmiastowe, oczywiste skojarzenia. To ono podsuwa nam pod oczy obraz brwi narysowanych od szklanki, szlugów przemyconych zza Buga i niebieskiej karty stałego klienta. Nawet etymologia konkubiny (z łac. współleżąca) podkreśla to, że pracą to ona się nie skala, chyba że jako Junior Parówka Rolling Assistant w Żabce pod blokiem. Słysząc "partnerka", nie masz przed oczami zgniecionych puszek po najtańszej Szczynie Mocnej, życia z socjalu, partnera siedzącego od dwóch lat za niewinność i delikatnie zaniedbanych dzieci z FAS. Gdyby istniało zaklęcie Concubinare, to potraktowany nim sędzia sądu rodzinnego wpadałby w depresyjny ciąg alkoholowy, zastanawiając się, czemu poszedł w sprawy rodzinne, skoro mógł zostać adwokatem. K⁎⁎wa, smutno.
#pasta
