Wejście w prawdziwe piekarnictwo zakwasowe rozwaliło mi mózg. Totalnie na kawałki.
Kiedyś chleb dla mnie to było pójść do sklepu, zostawić moniaki i cokolwiek się udało piekarzowi było jedzone. Twarde, czy miękkie. Nieważne. Najlepsze jeszcze ciepłe i z papierową nalepką.
Miałem kilka podejść i upadków, przy których obiecywałem sobie że nigdy więcej, na co to komu, nie mam czasu się babrać. Ale człek dorasta, wyciąga wnioski i brnie w to klejące dziadostwo.
Najważniejsza jest waga. Waga, a potem cierpliwość. Jak się okazało nie potrzeba nawet maszyny, czy innych drogich zabawek, bo ciasto "wyrabia się" samo, zaś składniki to zaledwie kilka groszy.
Jakie to horyzonty otwiera, trudno pominąć. Zawsze świeży chleb pszenny ma życzenie, może trochę żytniego, albo bajgle, pizza, focaccia. Wszystko z tych samych trzech składników: zboża, wody i soli (no, czasem oliwa).
Zdecydowanie to jest moje odkrycie zeszłego roku. #bojowkapiekarska











