Wczoraj kolega @KLH2 napisał pięknie, że poezja musi recenzować rzeczywistość. A rzeczywistość bywa niestety taka, że atakuje nas od czasu do czasu. Więcej! Bywa też i tak, że rzeczywistość atakuje nas wciąż tymi samymi sposobami, zachowując przy tym jeszcze pewną regularność, co może świadczyć o jej wyrachowaniu albo i o pewnym jej cynizmie nawet. Tak jak to jest na przykład z cyklicznym, corocznym nadejściem zimnej, szarej i deszczowej jesieni.
Na szczęście natura (poprzez ewolucję) bądź też cywilizacja (poprzez kulturę i wychowanie) wyposażyła nas w pewne mechanizmy, które pozwalają nam może nie tyle te ataki odpierać, to wydaje się niemożliwe, co sobie z nimi w jakiś tam sposób radzić. Jednym z takich sposobów może być tej rzeczywistości zaklinanie. I nic to, że rzeczywistość pozostaje wobec tego naszego zaklinania całkowicie obojętna. Ważne jest to, że – choć nic się nie zmienia – to zaklinającemu robi się nagle jakoś lepiej.
Pora roku może do tematyki nieadekwatna, no ale taki wiersz #diriposta w kolejnej edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem zdarzyło mi się napisać, więc go publikuję:
***
Ostatni liść topoli
Obawiałem się, że spadł.
Pokonało by to mnie –
ugasiło życia żar;
ale z ulgą patrzę: jest.
Wszystko by zaczęło gnić
gdyby puścił gałązkę,
gdyby upadł na glebę.
Ja bym chyba umarł też.
Już jesienią obrósł pień
tej topoli, tylko gdzieś
jeden żywy został liść.
Nie da rady mu jesień,
on ją trzyma w dystansie:
wiś więc liściu! Wiecznie wiś!