Steeldive SD1974, czyli chiński wannabe Willard
Nareszcie się doczekałem, bo pierwszy wysłany zegarek zaginął i czekałem regulaminowe 60 dni na zwrot pieniędzy. Za to drugi przyszedł po dwóch tygodniach bez problemów.
Kosztuje w promocji ok. 100 euro, czyli jest dziesięć razy (!) tańszy od Seiko SPB151. Ale w żadnym razie nie jest dziesięć razy gorszy. Design jest oczywiście zerżnięty z klasycznego divera, więc wygląda dobrze i leży na łapie jak marzenie. W odróżnieniu od Seiko jest dostępny z czerwoną tarczą, a taką właśnie chciałem. Werk od Seiko, standardowy NH35 który nie jest żadną rewelacją, ale robi robotę (wstępnie zmierzyłem +15 sekund / dobę). Jakość wykończenia nie budzi zastrzeżeń, koperta ze standardowej nierdzewki 316L, częściowo szczotkowana, częściowo błyszcząca, krawędzie są ładnie i precyzyjnie odcięte, bezel ceramiczny klika i chodzi jak należy, szkiełko to płaski szafir z powłoką antyrefleksyjną, zakręcana koronka (z logo) i dekiel, nawet bransoleta nie od macochy – w zapięciu sześć pozycji do mikroustawień, więc bez problemu można wygodnie dopasować pod każdy nadgarstek, a jak kto woli inny pasek, to w rozmiarze 20 mm znajdzie co tylko chce. Gwarancja 3 lata, chociaż w wypadku zakupów z Ali to trzeba traktować z przymrużeniem oka. Przyszedł w plastikowej skrzyneczce, która nie jest najpiękniejsza, ale idealnie zabezpiecza zegarek na czas transportu. I na koniec najjaśniejszy (dosłownie) punkt, czyli luma – tu nie ma miękkiej gry, nic innego z mojej kolekcji nie ma nawet startu.
Wady? Największa to taka, że Steeldive to nie Seiko. Reszta to w zasadzie czepianie się. Oznaczenie wodoszczelności mogli dla czerwonej tarczy zrobić inne niż czerwone, bo nie widać. Szczelina pomiędzy pierwszym a drugim linkiem bransolety mogłaby być mniejsza. Logo mogłoby być inne, bo po odwróceniu zamiast butli i maski nurkowej widzę wkurwioną żabę w stroju kosmonauty. I to chyba tyle.
Ogólnie kawał fajnistego sikora, na razie jestem zadowolony
#zegarki #modameska #kontrolanadgarstkow




