[REPOST, KIEDYŚ JUŻ WRZUCAŁEM]
Wyżalę Wam się, bo nie wiem w sumie komu mógłbym innemu, żeby mnie za wariata nie wziął xD Hejto to jednak publika cierpliwa. Nie wiem gdzie zacząć więc wybiegnę nieco wstecz, ale obiecuję że przejdę zaraz do konkretów!
Jakiś czas temu zaczęła mi doskwierać suchość oczu, taka bardzo uporczywa. Wiem, że przy pracy przed kompem to dosyć znany objaw, więc po prostu zacząłem sie zaopatrzyć w krople do oczu, ale one niestety pomagały na krótko, a ja konsumowałem ich takie ilości, że pani w aptece zaczęła mnie traktować jak ćpuna. Zrobiłem coś, co facet po trzydziestce robi raczej niechętnie - odwiedziłem lekarza xD co się okazało, to że mało mrugam. Bardzo mało. Praktycznie wcale, czego nie byłem w sumie świadomy. Lekarz powiedział, że obserwował mnie z ciekawości całą wizytę i mrugnąłem... ZERO razy xd "nic dziwnego że pana oczy świerzbią" stwierdził.
I tak zaczęła się moja udręka, czyli szukanie “dlaczego tak mam”. Jeśli oglądaliście Doktora House'a, który dostaje jakiś nietypowy przypadek i poświęca cały swój czas i energię na wyjaśnienie go, to pewnie rozumiecie irytację związana z każdym kontaktem z NFZ. "Nie mruga pan? To proszę zacząć. 200zł proszę". Zacząłem Googlować czy jest więcej takich osób jak ja, ale oczywiście google jak to google - diagnoza to rak albo autyzm. Albo oba. I pewnie bym tak sobie żył podłączony do kropli do oczu niby do kroplówki gdyby nie jedna poszlaka, mianowicie, rozmawiając przez telefon z moją mamą wyżaliłem się, co mi dolega, na co usłyszałem krótki okrzyk szoku okraszony wspomnieniem "tak jak babka" i nagle zabłysło. No przecież! Za dzieciaka słyszałem jak dziadek po pijaku mówił, że moja prababka nigdy nie mrugała tylko patrzyła rybim ryjem przypominając karpia na wigilię. Zapomniałem o tym całkiem, bo mówił też że była przeklęta, i że czarowała, albo że czciła potwora z morza xD i w ogóle dużo rzeczy mówił. W sumie jak tak pomyślę to cała rodzina z tamtej strony była raczej śmieszna xD mówiąc "z tamtej strony" mam na myśli moje tereny rodzinne, czyli zabitą dechami dziurę Arkamowice na przeklętym Podlasiu. Uciekłem stamtąd jak tylko mogłem, a obecnie przy życiu została już tylko moja mama właśnie, którą to z obowiązku odwiedzam raz na parę lat. Kontakt telefoniczny oczywiście mam z nią ciągle, ale szczerze nie cierpię tego miejsca... Na anno domini 2025 wygląda jak Wilkowyje w pierwszym sezonie Rancza, więc tylko wyobraźcie sobie co tam było na przełomie tysiącleci
Po dotarciu na miejsce, miłym zaskoczeniem było, że Arkamowice wyglądały tak jak je zapamiętałem. Niemiłym - że jak to jest k⁎⁎wa możliwe żeby w 15 lat się nic nie zurbanizować XDDDD
Matka powitała mnie od progu, o ile dobrze liczę to nie widzieliśmy się na żywo 4 lata. Nagotowała zagubów, których nienawidzę, i ze łzami w oczach poczęła rozprawiać o ważkości utrzymania relacji rodzinnych, co oczywiście miało za zadanie wpakować mnie w wyrzuty sumienia i zmotywować do częstszych odwiedzin. Nie chciałem prosto z mostu ładować, że ja tu tylko po stare albumy, pamiętniki, notatki, i inne zapiski. Prababka akurat nie była piśmienna, ale może któreś kolejne pokolenie coś naskrobać. Na notatki lekarza nawet nie liczę bo po pierwsze primo skoro nowożytnia medycyna nie umie poradzić, to i antycznej bym nie posądzał o remedium, a po drugie prababka jako lokalny szaman raczej z takich usług nie korzystała. I tak żeby nie sprawić matce przykrości odstawiłem moje badania na dzień drugi, mimo że wewnętrznie aż mnie szarpało żeby poszperać.
Niestety, mój “risercz” nie przyniósł zbyt dobrych skutków, i mimo przewertowania tony makulatury nie znalazłem nic chociażby szczątkowo przydatnego. Byłem na to po części przygotowany, wszak dom w którym się znajdowaliśmy był postawiony dopiero w latach 80, i to przez mojego ojca. Prababka i jej córka (a moja babka) do końca swych dni mieszkały w starej chacie, która już wtedy znajdowała się na totalnym odludziu, a teraz to chyba będzie gdzieś w środku obrośniętej puszczy. Powiem szczerze: cudem byłoby gdyby coś tam jeszcze nie zgniło, ale no muszę spróbować. Matka odradzała mi ten pomysł z niemal paniczną trwogą. Dla niej jestem już "miastowy" i taka wycieczka w głąb starego lasu to niechybna śmierć poprzez zjedzenie zatrutych jagód, i to jeszcze zanim dom zniknie mi z oczu. Myślałem, że z tego względu pójdzie ze mną, ale dość zdecydowanie odmówiła. Posiłkując się notatkami taty oraz szczątkowymi wspomnieniami moich wizyt tam, rozpocząłem podróż. Powiedzieć że było ciężko to jak nic nie powiedzieć. To była istna dżungla! Przedarcie się na miejsce zajęło mi 4 godziny! Dobrze, że ruszyłem skoro świt, bo wracałbym chyba po zmroku. Ludzki umysł to śmieszna rzecz, bo o ile przed ruszeniem przysiągłbym że drogę co najwyżej ledwie kojarzę, tak w trakcie wędrówki wiedziałem doskonale w każdym momencie którędy mam iść. Gdy trafiłem na dom to zaskoczył mnie jego stan. Owszem, był przerośnięty jakimiś bluszczami, ale generalnie wyglądał całkiem… znośnie. Nie zrozumcie mnie źle, na bookingu nie miałby raczej brania (no chyba że jakichś LARPowców) ale nie był tak CAŁKIEM rozwalony. Napawało mnie to lekkim optymizmem. Gdy popchnąłem ciężkie drzwi wejściowe, ich zawiasy urwały się i wrota runęły na podłogę generując tyle hałasu że aż się wzdrygnąłem. Wnętrze przejmowało wilgotnym chłodem i zmurszałym zapachem stęchlizny. Chyba rezydowali tu wandale bo ściany popisane były bordowymi bzdurami wyglądającymi jak szalony język, pełen apostrofów i sylab nie-do-wymówienia, przynajmniej dla mnie. Do tego jakieś rysunki przedstawiające... Chyba ryby? Jakby piranie. Albo coś podobnego. Niestety próżno było szukać książek, bo nawet jak coś znalazłem to rozlatywało się w rękach. Co totalnie mnie zaskoczyło, to że zasłonki były w dobrym stanie. Nie wiem z czego były szyte ale nie rozpadły mnie mimo wilgoci, stęchlizny, i czasu. Dostrzegłem, że jest na nich wyszyty taki sam wzór groteskowej ryby jak na ścianach, ale nie bardzo miało to sens. Jeśliby za wzór odpowiadała babka, to dlaczego popisała ściany i skąd znała litery? Jeśli za napisy odpowiadali wandale to dzierganie firanek nie brzmi jak hobby dla nich. W końcu brzytwą ockhama dotarło do mnie, że pewnie spostrzegli odrażający wzór na firankach, i że był na tyle niepokojący że wpasował w ich gusta, przerysowali go farbą na ściany. Nieco uspokojony racjonalnym wyjaśnieniem wyszedłem z domu tylnymi drzwiami. Zmroziło mnie od stóp do głowy gdy na zarośniętej polanie zobaczyłem grób. Nie spodziewałem się go tutaj. Co prawda nie wiedziałem gdzie pochowano prababkę, ale zakładałem że pewnie na cmentarzysku przy cerkwi. Czyżby jej działalność okultystyczna stanęła na drodze do takiego pochówku? Ostrożnie podszedłem obejrzeć znalezisko. Pierwszym co mnie zaskoczyło, było że grób jak i jego okolica były bardzo zadbane, a już na pewno całkiem odchwaszczone. Ziemia była tak goła, że mama chyba potraktowała ją roundupem, ale skoro dba o niego to naprawdę nie mogła tu przyjść dzisiaj ze mną? I jak w ogóle się tu dostaje, nie wierzę że 4 godziny spacerem. Co zaniepokoiło mnie nieskończenie bardziej, to gdy spostrzegłem że grób miał na kamieniu wyryte nieprzyjemne dla oka ikony, a mówiąc precyzyjniej, miał to samo ohydne okropieństwo co firanki i ściana. Tutaj jednak wyraźnie widać było ząb czasu, i straszna paszcza ewidentnie widziała wiele dziesięcioleci. Grób pozbawiony był znaku krzyża, ale jeśli ten był z drewna to nie miał prawa zachować się po dziś dzień. Zmęczony wróciłem do domu, chociaż o dziwo w tą stronę szło mi o wiele gorzej, jakbym nagle zatracił cały ten zmysł, który do ruin niemalże mnie prowadzi. Dotarłem na miejsce 7 minut po wpół do dziesiątej, gdy akurat zrobiło się całkiem ciemno. Matce ulżyło na mój widok rozchmurzyła się też znacznie. Nie rozmawialiśmy o mojej przygodzie, dopóki przy kolacji nie poruszyłem wątku który mnie ciekawił:
- Grób babki przyprawia mnie o dreszcze. Jak utrzymujesz go tak zadbanego w środku puszczy?
Mama odwróciła się od zlewu bardzo powoli. Ręce miała mokre, ale nie sięgnęła po ręcznik.
Jej odpowiedź zjeżyła mi włosy na głowie i nadal niechętnie wracam do niej wspomnieniami.
– O czym Ty mówisz? Jaki grób? Babka zaginęła na morzu i nigdy jej nie pochowano.
...a ja przecież dotykałem nagrobka. Kamień był ciepły od słońca.
Chcąc pokazać mamie gdzie dokładnie znalazłem nagrobek (bo ona upierała się że na pewno pobłądziłem) sięgnąłem do albumu który wczorajszego dnia przewertowałem na wylot. Zanim trafiłem na zdjęcie podwórka, o które mi chodziło, znalazłem fotografię której istnienia wcześniej nie byłem świadom. Prababka stała tam, jakby utkwiła w czasie, a jej oczy – zbyt duże, zbyt puste, niemal rybie – zdawały się śledzić mnie zza szklonej tafli. Nie wiem czy bardziej zmierziła mnie jej przerażająca groteskowo rybia aparycja, czy może niepowetowane podobieństwo do mnie samego które momentalnie uchwyciłem, i którego nigdy się nie wyzbędę. A może fakt, że jej twarz jednoznacznie odpowiedziała mi na pytanie co było inspiracją do owego monstrualnego symbolu rybiej paszczy, który śnić mi się będzie po nocach.
#creepypasta #tworczoscwlasna #opowiadanie #lovecraft #pastaalewłasna

