Po kilku dniach aklimatyzacji przyszedł czas na wyprawę na Tęczową Górę Vinicunca, wznoszącą się na wysokość 5200 m.n.p.m. (tak dokładniej, to na punkt widokowy na 5038 m.).

Napisałem "wyprawę", choć precyzyjniej byłoby opisać to jako wycieczkę - busy dowożą turystów na parking znajdujący się jakieś 3,5 kilometra od docelowego punktu widokowego, więc do przejścia jest relatywnie niewiele. Z drugiej strony każdy krok na wysokości 5 km. jest dość męczący, a tu trzeba było jeszcze pokonać prawie 400 metrów w pionie.

Na zwiedzanie mieliśmy ściśle określony czas (coś za co nie lubię zorganizowanych wycieczek), ale wystarczał on spokojnie na podziwianie widoków. Wcześniej rozpatrywałem jeszcze, czy nie wolę udać się na tę górę nieco bardziej niezależnie, ale wymagało to niesamowitego kombinowania - najpierw jazda autokarem przez kilka godzin, potem branie taksówki, żeby pokonać ostatnie 2 godziny drogi - nawet przy 4 osobach wychodziło wyraźnie drożej niż zorganizowana wycieczka w 15 osób, a przecież byłem sam. Dodatkowo - górę ponownie otwarto dla zwiedzających dopiero jakiś tydzień wcześniej, więc lepiej było zabrać się z jakąś ogarniętą agencją, niż jechać niezależnie po to, by na miejscu się dowiedzieć, że jednak znowu zamknięte.

Czemu dostęp na górę był wcześniej zamknięty? Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Góra leży między terenami należącymi do dwóch klanów, kontrolujących drogi dojazdowe na parkingi pod górą. Klany te kłóciły się o podział zysków za opłaty za wstęp, co doprowadziło do kilkutygodniowego zablokowania dróg. Na szczęście dla mnie rodziny doszły do porozumienia i atrakcja znów była dostępna dla turystów.

Vinicunca leży ponad 100 kilometrów od Cuzco, z czego ostatnie kilkanaście to jazda po górskich wertepach. Wycieczka zaczynała się więc bardzo wcześnie - zbiórka byla o 4:30 rano. O 6:30 zatrzymaliśmy się na proste śniadanie w opłaconym wcześniej miejscu i jechaliśmy dalej. Tu mała anegdotka - widząc, że przy knajpie tej zatrzymało się kilka identycznych busików zrobiłem zdjęcie numerów rejestracyjnych mojego, żeby się nie pomylić wracając. No i traf chciał, że po śniadaniu nasza pilotka chciała wsiąść do złego busa (bo nasz przeparkował) i potem skonsternowana szukała właściwego, w czym zaradny "ja" pomógł.

O 10 byliśmy na parkingu pod górą , na którym ponownie mieliśmy się spotkać o 13:30. Chętnym rozdawali jeszcze kije do podpierania się przy chodzeniu, ale nie widziałem żadnego powodu, by się w takowy zaopatrzyć. Po skorzystaniu z prowizorycznej toalety (niby muszle były, ale już bez wody i wszelkie nieczystości leciały bezpośrednio do dołu pod tymiż sławojkami, a każdy wchodzący dostawał napełnione wiaderko wodą w celu spłukania tego co naprodukował) zacząłem marsz w stronę punktu widokowego w towarzystwie dwóch innych względnie młodych turystów (nie żebym ja był młody, ale oni byli i nie odstawali kondycją). Właściwie to na górę szły tłumy ludzi z dziesiątek busów - taki urok popularnego miejsca. Niektórzy decydowali się na pokonanie tego dystansu na grzbiecie muła, bo sami nie czuli się wystarczająco na siłach na tej wysokości - jak wspominałem w poprzednich wpisach, aklimatyzacja robi różnicę. Skorzystanie z transportu kopytnego oczywiście swoje kosztowało.

Po godzinie marszu byliśmy na miejscu - całkiem nieźle jak na 3,5 km. trasy z 400 m. przewyższenia na tej wysokości. Z punktu widokowego góra faktycznie wyglądała kolorowo - może nie tak jak na wielu zdjęciach, które można znaleźć w internecie (z nałożonymi filtrami), ale akurat to co ja tu wrzucam to surowe, nieobrobione fotki. Mam też takie z filtrami, ale nie wiedzieć czemu, hejto nie chce ich przyjąć (mimo, że są mniejsze).

W kolejce do zdjęcia na punkcie widokowym stało kilkadziesiąt osób. Będąca w naszej trójce dziewczyna też chciała tam stanąć, ale gdy dowiedziała się, że czas oczekiwania na swoją kolej to jakieś 40 minut, odpuściła. Tym bardziej, że udowodniłem jej, że stając trochę obok tej kolejki ma się prawie identyczne ujęcie i to bez wchodzenia w kadr tym, którzy w końcu doczekali się swojej kolejki w "głównym punkcie". Zrobiliśmy więc sobie zdjęcia w 2 minuty nikomu nie wadząc i podeszliśmy wyżej, gdzie moim zdaniem widoki były jeszcze ciekawsze, a i ludzi było znacznie mniej. Cały teren dookoła był niezwykle malowniczy - nie tylko sama Tęczowa Góra.

Po półtorej godzinie przebywania w punkcie widokowym zbieraliśmy się powoli do zejścia. Tymczasem na górę dotarła nasza pilotka, towarzysząca najwolniejszym piechurom. Skorzystałem z okazji i podpytałem ją o znajdujące się tuż obok Valle Rojo, czyli czerwoną dolinę - widziałem na mapie, że punkt widokowy na dolinę jest praktycznie o rzut beretem - wystarczyło nieco odbić w lewo podczas wracania na parking i wspiąć się o 100 metrów wzwyż. Pani przewodnik powiedziała, że jeśli czuję się na siłach, to mogę tam iść, bylebym zdążył w ciągu godziny pojawić się na parkingu. Było to jak najbardziej do zrobienia, więc pomysł ten od razu zacząłem wcielać w życie. Moi dotychczasowi towarzysze stwierdzili, że nie chce im się po raz kolejny podchodzić tak wysoko, więc ruszyłem sam dziarskim krokiem.

Podejście na punkt widokowy na Valle Rojo nie było skomplikowane - ot kawałek do przejścia pod górę po nieco sypkiej ścieżce. Co ciekawe, tuż przed przełęczą, na której był punkt widokowy, wyrósł jak spod ziemi lokalny "bileter", pobierający chyba 10 soli za możliwość wejścia na przełęcz. Przewodniczka o tym wspominała, ale zdziwiłem się widząc gościa po prostu siedzącego na kamieniu i pobierającego gotówkę od każdego zapuszczającego się w tę stronę. Tuż za mną podchodził jakiś facet z aparatem z dużym obiektywem i przerażony stwierdził, że nie ma przy sobie gotówki. Próbował ubłagać biletera o możliwość wejścia chociaż na chwilę, ale ten był nieugięty. Widząc rozpacz w oczach fotografa spytałem lokalsa, czy 8 soli wystarczy, bo tyle mi zostało. Dobiliśmy targu, a fotograf wylewnie mi dziękował (ostatecznie w punkcie widokowym po kilkunastu minutach zjawili się jacyś jego znajomi z gotówką, więc dostałem całą kwotę z powrotem).

Sama czerwona dolina była naprawdę niesamowita. Intensywność czerwieni skał przyprawiała o zdumienie, zwłaszcza gdy była zestawiona z czernią i zielenią pozostałych elementów krajobrazu. Naprawdę magiczne miejsce, które zapadło mi w pamięć chyba bardziej niż sama Vinicunca. Niestety nie mogłem być w tym punkcie widokowym zbyt długo, bo musiałem zdążyć na parking na godzinę zbiórki. Przeciągałem moment ruszenia tak długo jak się dało, nastawiając się na zbieganie części drogi w dół. Każda sekunda spędzona na górze była warta dodatkowego wysiłku podczas zejścia. Koniec końców byłem na parkingu jakieś 60 sekund po umówionym czasie zbiórki, ale i tak byłem dopiero drugą osobą na miejscu spośród kilkunastu innych pasażerów. Około 14:00 wyruszyliśmy w drogę powrotną do Cuzco, docierając na miejsce niedługo przed zmrokiem.

#polacorojo #podroze #peru
2aa15991-b9ad-4747-a810-f4f543474ecc
80cc5606-9f33-407c-8726-6b93a689023b
30cb5d26-d3a8-4b56-a743-6f92814e01a8
53bd1285-010c-424a-b0ce-29c66babcfd7
534bde07-6d8a-4c07-b100-f606a3f71e23
Sniffer

Dorzucam trochę więcej fotek

db6af7f1-1036-43f6-920d-36d4bb08cb0b
c8c5927d-763c-4d98-a84a-01f70dd8e39b
a961ed86-92cc-4c52-944d-22c4f49ad84c
e5aar

@Sniffer przepiękne!

argonauta

stwórcy przyprawy się rozsypały

conradowl

Piękne miejsce, piękne widoki. Ech trzeba było się uczyć na programistę i móc pracować zdalnie zazdroszczę i mam nadzieję kiedyś się tak wybrać

globalbus

@Sniffer znowu przypominasz mi Peru, ehh.

btw, takich kolorowych górek jest w Peru bardzo dużo, ale ta jedna jest najbardziej popularna. Ludzie zwykle łączą to z trekkingiem po Ausungate.

Orzech

Takie wpisy podróżnicze to ja lubię! Dzięki!

Zaloguj się aby komentować