Pewnego dnia wataha wilków przybyła w okolice małej wioski Kajkowo. Przebywały one głównie na terenie Wzgórz Dylewskich, ale od jakiegoś czasu czasu jeden z nich zaczął polować na zwierzęta gospodarskie jednego z mieszkańców wioski Andrzeja Kani. Mieszkańcy wsi byli zaniepokojeni, obawiali się o bezpieczeństwo swoich rodzin i zwierząt, które były jedynym źródłem ich utrzymania.
Minął tydzień od pojawienia się wilków, wtedy pan Kania, który zazwyczaj pamietał o zabezpieczeniu swoich zwierząt, tym razem zapomniał zrobić to ze swoimi kozami. Na taką okazję tylko czekały wilki.
Następnego ranka gospodarz zobaczył rozszarpane truchła dwóch swoich kózek, doliczył się też, że jedna zniknęła, doskonale wiedział co go spotkało. Wpadł wtedy na pomysł zamontowania monitoringu w obrębie swojego gospodarstwa.
Wieczorami siedział wpatrując się w obraz z kamery i starając się wywnioskować coś z zachowania kręcących się w pobliżu zwierząt. Po dwóch tygodniach wiedział już, że pod jego gospodarstwo podchodzi jeden wilk i robi to zawsze o tej samej porze. Znalazł w internecie informację o tym, że wilki często mają nadajniki i dowiedział się, że wilk spod jego gospodarstwa jest konkretnie wilczycą.
W tym czasie w pobliskim parku narodowym przebywała spora wataha, w której jedna z samic spodziewała się młodych. Właśnie to było powodem ataków na zwierzęta gospodarskie. Jednak po jakimś czasie ataki ucichły. Mieszkańcy Kajkowa myśląc, że to już koniec zagrożenia ze strony wilków, przestali się obawiać ataków i wrócili do zwykłej rzeczywistości.
W tym samym czasie wilczyca wydała na świat potomstwo, była to piątka pięknych, małych, futrzastych pociech, lecz jeden z nich był wyraźnie mniejszy od reszty swojego rodzeństwa.
Po miesiącu doszło do ponownego ataku na gospodarstwo Andrzeja. W pobliskich lasach zostały wtedy zamontowane fotopułapki, które sfotografowały wilczycę opiekującą się swoimi młodymi.
Pewnej nocy Andrzej wpatrując się w swój monitoring dostrzegł atak wilczycy na jego kozę oraz jak szybko oddala się z łupem chcąc zapewnić posiłek dla swoich małych podopiecznych.
W stadzie wilków obowiązuje hierarchia i było wiadomo, że najmniejszy z nich dostanie tylko ochłapy. Młode wilczki po posiłku roznosiła energia, bawiły się, skakały i gryzły, w końcu zasnęły wtulone w siebie. Nastepnego dnia gdy najmniejszy wilczek się obudził zobaczył wokół tylko pustą przestrzeń. Biegał i szukał nerwowo swojej mamy i rodzeństwa, jednak nigdzie ich nie było. Słychać było szum liści, śpiew ptaków, lecz żadnych odgłosów jego wilczej rodziny.
Pewnej nocy wilczek wybrał się pod płot gospodarstwa pana Kani, pamiętał jak był tam kiedyś ze swoją rodziną, jednak nie było ich i tam. Niestety wataha musiała się przenieść na inne tereny zostawiając za sobą najsłabsze ogniwo. Biedny maluszek został całkiem sam. Co jakiś czas podchodził pod płot znajomego mu gospodarstwa starając się zapewnić sobie coś do jedzenia, jednak za każdym razem to płot okazywał się górą.
Andrzej widząc na nagraniach monitoringu starania osamotnionego malucha poczuł jak pęka mu serce. Nie zważając na straty jakich do tej pory doznał przez działania watahy, postanowił pomóc małemu wilczkowi. Zabił jedną ze swoich kur i podrzucił ją w miejsce, w które podchodził mały. Wieczorem pilnie wpatrywał się w monitor obserwując co się stanie.
Wilczek wyszedł wtedy ze swojej kryjówki i chciał kolejny raz spróbować pokonać płot. Wyruszył na swoje polowanie. Gdy dotarł w okolicę gospodarstwa Andrzeja wyczuł zapach kury i od razu podbiegł w miejsce gdzie gospodarz ją pozostawił. W jego pięknych miodowo-żółtych oczach pojawiły się łzy szczęścia. Głodny brzuszek w końcu został napełniony. Po posiłku szczęśliwy szczeniak wrócił do swojej nory i zasnął w niej zadowolony.
Andrzej oglądając tą sytuację na swoim ekranie postanowił, że postara się uratować tego malucha.
Następnego dnia z samego rana zadzwonił do leśniczego, opowiedział mu o osamotnionym wilczku i jego próbach dokarmiania go. Leśniczy Wojtek Sowa chciał zobaczyć nagrania pana Kani, więc umówili się na wieczorne spotkanie u gospodarza. Leśniczy obiecał przynieść na nie materiały zebrane z fotopułapek z pobliskiego lasu.
Nastał wieczór, a Andrzej podekscytowany wyczekiwał leśniczego, liczył, że wspólnie wymyślą plan jak uratować małego wilczka. Na kwadrans przed umówionym spotkaniem na podwórko gospodarstwa wtoczyła się wielka niebieska terenówka z czarnymi felgami, oraz białą naklejką wilka na tylnej szybie. Gospodarz widząc ją już wiedział, że uda im się dojść do porozumienia. Z auta wyszedł wysoki mężczyzna około czterdziestki z gęstą czarną brodą, w okularach.
- Witam. Wojtek Sowa.
- Witam. Andrzej Kania.
- Rozumiem, że to z Panem rozmawiałem na temat wilczka.
- Tak, zapraszam do domu.
Andrzej zaproponował leśniczemu herbatę i w czasie jej picia panowie przeszli na Ty. Przeszli do pokoju gdzie najpierw obejrzeli nagrania z monitoringu Andrzeja. Następnie Wojtek pokazał zdjęcia z fotopułapek. Wynikało z nich, że faktycznie rodzina młodego wilczka odeszła zostawiajac go na pastwę losu.
W tym momencie wykryto ruch na kamerze i Andrzej przełączył na widok na żywo. Zobaczyli na ekranie sprawcę całego zamieszania, który znów zmagał sie z ogrodzeniem. Na ich twarzach momentalnie pojawiły się uśmiechy i łzy zakręciły się w oczach. Patrząc na starania wilczka postanowili, że zrobią co będą mogli, żeby pomóc mu przetrwać.
- Wojtku mam plan w jaki sposób możemy go uratować. Bez naszej pomocy nie uda mu się przetrwać do dorosłości.
- Słucham, obmyślmy wspólnie jak to zrobić. Serce mi pęka na jego widok.
Ich spotkanie trwało aż do późnej nocy. Plan uratowania wilczka został opracowany. Pozostało tylko wdrożyć go w życie.
Następnego dnia niewyspany gospodarz, ale za to dumny z siebie, wrócił do swoich obowiazków. Wiedząc, że wieczorem pewnie wilczek znów podejdzie do jego ogrodzenia, położył tuż przy nim kolejną kurę. Robił to każdego wieczora przez dwa tygodnie, żeby przyzwyczaić wilczka do posiłków. Następnym krokiem miała być intryga uknuta przez Wojtka z jego znajomym weterynarzem.
Dwa dni później kura zostawiona przy płocie, była wypelniona środkiem usypiającym. Wieczorem trójka mężczyzn obserwowała bacznie ekran monitoringu w oczekiwaniu na jakokolwiek ruch. Nie minęło dużo czasu, a młodziak przyszedł jak zawsze i dopadł się do posiłku. Środek zawarty w mięsie zadziałał błyskawicznie. Młody wilczek zasnął zaledwie kilka kroków od ogrodzenia.
Cała ekipa ruszyła w jego stronę. Musieli działać szybko, żeby zdążyć przed jego wybudzeniem. Na miejscu zbadali malucha, który okazał się młodą wilczycą, weterynarz pobrał jej krew, założył też chip z nadajnikiem. Mężczyzni byli podekscytowani swoim sukcesem i postanowili nazwać młodą imieniem Nona.
Po czym zostawili waderę w miejscu, w którym leżała i wrócili do domu gospodarza, sprawdzili tam działanie nadajnika.
Nona obudziła sie po 40 minutach od odejścia mężczyzn. Po narkozie świat wirował w jej oczkach i był cały rozmazany. Łapki miała wiotkie i nie nadające się do biegania. Biedulka położyła się czekając aż las przestanie tak wirować. W końcu działanie narkozy ustało, a mała pobiegła do swojej nory, skryła się tam, nie zamierzając już stamtąd wychodzić.
Kilka dni później do Wojtka przyszły wyniki badań Nony, okazało się, że młoda jest osłabiona z powodu niedożywienia. Andrzej dostał wytyczne, żeby w podawanym jej mięsie były też leki. Gospodarz dokarmiał ją przez kolejne tygodnie, aż pewnego dnia Nona nie pojawiła się pod ogrodzeniem jego gospodarstwa. Zmartwiło go to i zadzwonił do leśniczego Wojtka z pytaniem czy jest w stanie ją namierzyć. Wojtek oddzwonił popołudniu z informacją, że wszystko jest w porządku, młoda zmieniła miejsce siedliska i prawdopodobnie dołączyła do watahy. Uspokoiło to Andrzeja i rozpierała go duma, że udało im się ocalić wilczycę, ale był też trochę smutny ponieważ zdążył się przez ten czas przyzwyczaić do towarzystwa tego małego futrzastego brzdąca.
Minął rok, po którym gospodarz odkrył, że ataki na jego kozy wznowiły się. Przejrzał więc nagrane z monitoringu, zobaczył na nim wilka dużo większego i masywniejszego od Nony.
Pewnego dnia Andrzej przechadzał się po swoim gospodarstwie i tuż za płotem ujrzał wilka z nagrania, jednak teraz już wiedział, że była to Nona. Była to teraz duża, masywna samica o miodowo-żółtych oczach, gęstym srebrzystym futrze I pięknym ogonie. Andrzej przecierał oczy ze zdumienia nie mogąc uwierzyć, że przyszła mu się pokazać. Wtedy ku jego zaskoczeniu wychyliło się zza niej sześć małych futrzastych szczeniaków. Andrzej miał wrażenie, że wilczyca popatrzyła na niego z wdzięcznością, by po chwili odbiec ze swoimi maluchami.
Gospodarz nie mógl ukryć wzruszenia, w jego oczach pojawiły się łzy i zaczęły spływać po jego policzkach, na ustach za to szerzył się uśmiech, a w jego głowie kotłowały się myśli:
"Czyżby wilczyca właśnie mi podziękowała za uratownie? Pokazała, że ma się dobrze i jeszcze przeprowadziła swoje pociechy."
Andrzej zadzwonił zaraz do Wojtka, żeby opowiedzieć mu o tym co wydarzyło się przed chwilą.
- Słuchaj, nie uwierzysz co przed chwilą się stało. Szedłem przy ogrodzeniu i zza krzaków wyłoniła sie Nona. Jest przepiękna! A zaraz za nią była szóstka jej maluchów! Jestem w szoku, że pokazała się po takim czasie.
Wojtek zaniemowił z wrażenia i nie mogąc dobrać odpowiednich słów, powiedział po chwili:
- Bardzo się cieszę, że nasz plan się powiódł. Widać, że Nona musiała mieć do Ciebie zaufanie, że pokazała się razem z młodymi, to bardzo rzadkie zachowanie u wilków.
Nona z maluchami przemierzała ogromne tereny, lecz gdy tylko była w okolicy Andrzeja to odwiedzała go i zabijała mu kozę. Gospodarz wiedział, że to jest właśnie jego wilczyca i nawet nie miał jej tego za złe. Cieszył się za to, że daje mu czasem znaki życia, a on wie, że wszystko jest z nią w porządku.
#naopowiesci #zafirewallem