Opowiem Wam o mojej dziwnej przypadłości, która przypomniała mi się w wyniku wydarzeń z bieżącego tygodnia.

Otóż mam coś takiego, że bardzo rozśmiesza mnie widok ludzi uwięzionych w jakiejś niekomfortowej sytuacji. Nie chodzi bynajmniej o tortury czy tego typu klimaty, ale o sytuacje pokroju - nie ma tu zagrożenia życia, ale jest źle, druzgocąco, niewygodnie oraz uciążliwie i strasznie, desperacko chcę to zmienić, ale nie mogę, więc muszę trwać w tym impasie aż nadejdą okoliczności, w których będę mógł działać. Im bardziej położenie jest obrzydliwe, tym gorzej dla mnie, bo nie mogę powstrzymać się od śmiechu.

Pierwsza akcja, z poniedziałku. Jadę rano do #pracbaza komunikacją miejską i po wejściu do autobusu, już czuję ten okropny, słodkawy, duszący zapach. Ocho, jest chyba ktoś, komu nie po drodze z higieną. Gdzieś w tu siedzi kloszard, który rozsiewa wkoło uciążliwą aurę. Zajmuję strategiczne miejsce w przegubie i jedziemy. Nie mija dosłownie 10 sekund, kiedy zapach momentalnie przybiera na sile i to doprawiony intensywną nutą stolca. W trwodze zaczynam patrzeć czy nie oparłem się przypadkiem o jakieś wymazane fekaliami miejsce, sprawdzam podeszwy - uff, wszystko czyste. Ludzie zaczynają łapać ze sobą kontakt wzrokowy. Każdy weryfikuje, czy to nie przy nim znajduje się źródło smrodu. Siedzący podnoszą się i analizują siedziska, czy przypadkiem nie spoczęli na pozostawionej minie. Zapach przybiera na sile. Uznaję, że muszę przenieść się do innej części autobusu, bo nie będę wdychał tego szajsu. Przechodzę na front i już go widzę. Siedzi niczym król na tronie, zajmuje dwa siedzenia. Brudny od błota, typowo napuchnięta gęba i coś tam podstękuje. W miejscu, do którego się przeniosłem wali jeszcze bardziej. Jegomość coś tam mlaska, jęknie pod nosem i momentalnie autobus wypełnia taki smród, że normalnie chce się rzygać. No wybaczcie za określenie, ale j⁎⁎ie tak, że nie idzie wytrzymać. Jakaś osoba w panice zaczyna krzyczeć "PROSZĘ ZATRZYMAĆ AUTOBUS! PROSZĘ OTWORZYĆ DRZWI!". Kierowca odpowiada, że nie może tu stanąć, że dopiero na przystanku. Pasażerowie w beznadziei zakrywają usta dłońmi i zbijają się w kupę przy drzwiach. Ktoś się drze "OTWÓRZ DRZWI!!!" ale pojazd nadal powoli sunie do przodu. Ja mam odruchy wymiotne, rwie mnie tym bardziej, bo kisnę w środku na widok przerażonych pasażerów, desperacko przestępujących z nogi na nogę, uwięzionych, tak jak i ja w tej komorze gazowej. "JEZU!" ktoś krzyczy, ale nawet z niebios zero ratunku. Mój organizm odmawia dokonania wdechu, duszę się zarówno z obrzydliwości, jak i z powodu tego, że mój brzuch się spina targany skurczami śmiechu. Rety, jakie to jest kuriozalne!

Wreszcie stajemy, drzwi się otwierają. Zszokowani oczekujący na przystanku obserwują, jak z autobusu wypada cały oddział pasażerów, ludzie kaszlą, chrząkają, niektórzy zawisają na balustradach z głową w dół i plują na ziemię. Mnie rwie jeszcze dobrą minutę po opuszczeniu pojazdu, ale bekę mam z tego nieziemską.

Jest jeszcze druga sytuacja, która mi się przypomniała. Wiele lat temu, wraz z kolegami wybraliśmy się na parę dni do chaty w lesie. Alkohol, ognisko, ot takie spędzenie czasu w męskim gronie, by sobie poczilować i pogadać o głupotach. Godzina późna, środek nocy. Ja stoję gdzieś obok, przy ogniu. Obok mnie drugi. Trzeci siedzi przy stole, na którym stoi lampka. A stolik to był taki biwakowy, przy którym znajdują się ławki z dwóch stron i wraz ze stołem stanowią jedną, wspólną konstrukcję, na pewno wiecie o co chodzi. Aby zasiąść lub się wydostać, trzeba przełożyć nogi nad siedziskiem. Czasami, szczególnie w stanie upojenia (oraz w panice) bywa to trudne. O czymś tam sobie gadaliśmy, gdy nagle nadleciał żuk gigant. No autentycznie olbrzymi, przerażający owad wielkości bym powiedział wróbla. Oczywiście nieproszony gość pojawił się w okolicy lampki stojącej na stoliku i zawisł w powietrzu kilkanaście centymetrów przed twarzą siedzącego kolegi i lewitował tak, bez zamiaru opuszczenia imprezy. Koleś nagle ze strachu kopnął kolanami w blat od dołu i począł szarpać się sam ze sobą, aby wygramolić się z konstrukcji pełnej ukośnych zastrzałów, w które wcześniej wplątał sobie nogi, bo akurat tak mu się dobrze siedziało. Żuk bzyczy głębokim basem i unosi się w miejscu niczym helikopter, a ten wierci się i nie może się wydostać, aż w pewnym momencie zaczyna wrzeszczeć, ale nie jest to wrzask dorosłego mężczyzny. Jest to krzyk ostateczny, bardzo wysokim tonem, niemalże sopranem. Koleś wierzga, kopie w miejscu i piszczy, nie mogąc wyplątać się z gąszczu stolarskiej podkonstrukcji mając przed oczami potwora, który swoją drogą interesuje się wyłącznie jarzącą się żarówką.

A ja? A ja stoję obok i miota mną ze śmiechu...

#heheszki (przynajmniej dla mnie)

02dc5aaf-72a1-4c30-8243-3a609ad7faa1

Komentarze (4)

StaryMokasyn

Ahhh... A przez chwilę myślałem że odpisujesz jakiś nowy scent kurosa czy innego niszowego pachnidła.

#perfumy

Spleen

@StaryMokasyn kurosa nigdy nie mialem okazji poczuć, ale zbudował sobie juz taką renomę, że chętnie bym go poznał

osn_jallr

Nie chodzi bynajmniej o tortury czy tego typu klimaty, ale o sytuacje pokroju - nie ma tu zagrożenia życia, ale jest źle, druzgocąco, niewygodnie oraz uciążliwie i strasznie, desperacko chcę to zmienić, ale nie mogę, więc muszę trwać w tym impasie aż nadejdą okoliczności, w których będę mógł działać.


Pięknie opisałeś całe moje życie.

Fly_agaric

Kilka lat temu była imba w necie, bo kierowca wyrzucił z autobusu takie indywiduum, jak z pierwszej przygody, bodajże w Jastrzębiu. O dziwo, znaleźli się obrońcy menela, ale nie pociągnęli swej narracji długo, bo okazało się, że sprawa była jak najbardziej zgodna z regulaminem przewoźnika. A menel nawet biletu nie posiadał.

Zaloguj się aby komentować