Siedzi w tym samym fotelu od trzech dekad, a jego ulubione zajęcie to bierna agresja i aktywne zniechęcanie.
Nie pracuje – on zarządza energią… innych.
Każdego ranka przychodzi wcześniej niż ochrona, nie po to, żeby coś zrobić – nie.
Po to, żeby być pierwszy i zająć strategiczną pozycję do narzekania.
Wchodzi, ściąga czapkę, patrzy po pokoju i mówi: – „Kiedyś to pachniało kawą, a teraz to sam plastik i stres.”
Nowy ekspres?
– „Za mocno parzy. A wcześniej to ja miałem rytuał.”
Zmiana biurek?
– „A moje co, gorsze? Ja się już przyzwyczaiłem. Teraz mi to kręgosłup wyjdzie uchem.”
A najgorsze, że on robi z tego wszystko problem.
Nie subtelny. Nie poważny.
Problem kosmicznej skali.
Zmiana ikonki w programie do faktur? – „Kto za to odpowie, jak coś się stanie?!”
Każdy nowy pomysł traktuje jak osobisty atak na swoje dziedzictwo: – „Już to było. W 2004. I nie działało.”
– „Nie wprowadzajcie zmian, bo jeszcze coś się poprawi i nie będzie wiadomo, co robić!”
Masz inicjatywę? Chcesz coś naprawić?
On cię zabije… spojrzeniem i pytaniem:
– „A kto to będzie robił?”
Boom. Pomysł zastrzelony w zarodku.
Zgaszona energia, porażka organizacyjna.
Kolejny dzień przetrwania konserwatywnego chaosu.
Zarząd może się zmieniać, polityka firmy też. Ale on nie.
On ma swoją mapę gniazdek, zna wszystkie skróty w Excelu, których już nie obsługuje nowy system, i pamięta czasy, gdy „plik” zapisywało się dwa razy – na dysku i modlitwą.”
I jeśli coś naprawdę go przeraża, to nie chaos.
To porządek, którego nie kontroluje.
On nie chce, żeby było lepiej.
On chce, żeby było po staremu.
Nie sprawniej. Nie szybciej. Nie wygodniej.
Tylko tak, jak było w 1997 – gdy herbata była z fusami, telefony miały kabel, a człowiek mógł się wkurzać w spokoju, bo nikt nie miał odwagi go poprawiać.
I pamiętaj – jak go zapytasz „czy coś się da zrobić”,
to usłyszysz tylko:
– „A po co? I tak się nie opłaca.”
#pracbaza #gorzkiezale