Nie potrafię się jakoś dogadać z "postępowcami" i wszystkimi hiper nowoczesnymi ludźmi. Wychowywałem się w dobrej rodzinie, moi rodzice są wykształceni i mają dobre profesje. Pracuję w stabilnej firmie w dużym mieście, ale wychowywałem się z kolegami na podwórku i boiskach (trzymamy się jako ekipa od nastu lat) i czuję się skrajnie odmienny od ludzi mnie otaczających, a pochodzę z małego miasta.
Sam jestem dość "dynamiczną" osobą, jak to się mówi (bardzo rozwinięte skille miękkie), natomiast wydaje mi się, że wszystkie te zasady, które mam wpojone, są nic nie warte dla większości osób, które poznałem z większych miast.
Razi mnie ten konsumpcjonizm, brak wartości, pucowanie się w pracy do szefostwa i nieumiejętne zarządzanie własnym życiem. Jeden junior w pracy się żali, że życie drogie, ale codziennie jada w restauracjach. Inna laska mówi o sile kobiet i niezależności, a pracuje na zleceniu bez większego doświadczenia i ma starszego chłopaką programistę XD
Wszyscy są jacyś tacy sztuczni. Porozmawiają z tobą, ale nic nie jest szczere, nawet śmiech wymuszony, rozmowy się nie kleją, mam wrażenie, że gdyby mogli, wbiliby nóż w plecy. Nawet ich relacje towarzyskie wydają mi się być bardzo sztuczne i nieszczere. Dlaczego tak jest?

