#naopowiesci #zafirewallem
Gdyby nie musiała mieć dzisiaj tego spotkania i gdyby samochód nie postanowił się rozkraczyć właśnie wczoraj, to on dzisiaj nie musiałby stać nad synem i pilnować, żeby młody założył skarpetki w jakimś normalnym tempie. Jedna skarpetka była czerwona, druga niebieska, ale ani on ani syn nie przejmowali się tym zbytnio.
-Szybciej - warknął, a syn tylko na niego spojrzał.
A mógłby teraz być w pracy, nie musiałby teraz denerwować się o jakieś tam skarpetki, mógłby być w pracy, gdyby ona nie miała tego spotkania, o którym tyle gadała i od którego zależała jej kariera, pożal się boże kariera, i gdyby nie zepsuło mu się wczoraj auto, to nie musiałby teraz iść szybkim krokiem na przystanek tramwajowy, a młody nie truchtałby za nim burcząc jak zwykle coś pod nosem.
I po co? Do jakiegoś tam ortodonty, polecanego niby przez wszystkich, do którego trzeba się było zapisywać dwa lata wcześniej. Ale po co? Zęby młodego były w porządku, dokładnie takie same jak jego. No ale stara się uparła, a on teraz musiał stać na przystanku patrząc z utęsknieniem na lewą stronę. Młody podszedł do barierek i coś tam sobie do siebie szeptał jak zwykle, chociaż co chwilę podchodził i zadawał mu jakieś pytanie, na które on jakoś nie miał ochoty odpowiadać.
-A ten tramwaj to kiedy przyjedzie?
-Zaraz.
-A dasz mi skasować bilet?
-Nie, to trzeba porządnie.
-A usiądziemy na końcu?
-A po co?
-A bo fajnie jest na końcu, kołysze.
-Nie.
-A ten pan to co robi?
-Czeka na tramwaj.
Nie wiedział co prawda jaki pan, bo stali sami na przystanku. Nie było nikogo, pewnie dlatego, że było już po porannym szczycie, ludzie byli już w pracy, a wszystkie babcie jeżdżące tramwajami o siódmej rano były już na miejskim targu.
Jak na wrzesień dzień był bardzo pochmurny, gdzieniegdzie między drzewami po drugiej stronie ulicy przemykały strzępki mgły.
Wyciągnął telefon, żeby sprawdzić godzinę, ale zobaczył tysiąc powiadomień o esemesach od żony przypominających, żeby założył dziecku wiatrówkę i adidasy zamiast sandałów, żeby umył mu dokładnie zęby i zabrał ze sobą teczkę z papierami.
Oznaczył wszystkie wiadomości jako przeczytane i zagłębił się w cennikach części samochodowych, żeby przypadkiem mechanik nie spróbował go dzisiaj oszukać. Młody stał z twarzą przyciśniętą do barierek i od dłuższej chwili się nie odzywał.
-Ten pan, co tam stoi, ma taką samą koszulkę jak ja dzisiaj, widziałeś?
-Tak, super.
-Myślisz, że też lubi Avengersów?
-Tak.
-To fajnie - rzucił i poszedł zaglądać dalej za barierki.
Tramwaj pojawił się na horyzoncie, co młody przyjął kwikiem radości.
-Chodź tata, chodź, tramwaj! - młody cieszył się jakby była to przejażdżka kolejką górską, a nie najstarszym chyba pojazdem z taboru, skrzypiącym i piszczącym przy każdym ruchu.
Skasował bilet, posadził młodego na siedzeniu i stanął nad nim, żeby w spokoju przejrzeć do końca ceny we wszystkich hurtowniach motoryzacyjnych. Tramwaj z niemiłym szarpnięciem ruszył.
-Tata, a w tramwaju można jeść cukierki? Bo ten pan je.
-Co?
-Krówki je, krówki, takie mordoklejki, takie co mama ich nie kupuje, bo mówi, że niezdrowe.
-A niech sobie je!
Młody spojrzał na niego i odwrócił się do brudnawej szyby i opowiadał sobie po cichu jakąś historię, ale przynajmniej nie zagadywał co chwilę. Z tym dzieckiem zdecydowanie było coś nie tak, ale cała rodzina jego żony była pieprznięta, szczególnie jej braciszek, więc to w sumie nic dziwnego.
Tramwaj powoli przedzierał się przez mgłę, której robiło się więcej i więcej w miarę zbliżania się do miasta. Ulice były raczej pustawe. Rzadko bywał o tej godzinie na dworze, zwykle siedział spokojnie w biurze i załatwiał swoje sprawy, ten dzisiejszy ortodonta wytrącił go zupełnie z równowagi. Młody też był bardziej podniecony niż zwykle, zaczynał gadać jak nakręcony.
-Cicho! W tramwaju się tak głośno nie gada, przeszkadzasz innym! - rzucił do młodego, bo miał już dość tej jego paplaniny o jakichś bzdurach. Rozejrzał się przy tym po tramwaju, czy ktoś mu przytaknie, ale w całym wagonie byli tylko oni i motorniczy zamknięty w swojej kabinie.
Młody posłusznie zamknął buzię, ale zaraz zaczął coś do siebie mruczeć z zamkniętymi ustami i rysować palcem po szybie, która zaparowała od jego oddechu.
Zrobiło się chłodno. Młody w swojej koszulce z Avengersami pewnie marzł, ale nie odzywał się ani słowem, bo przecież sam ją sobie wybrał.
-Co ten motorniczy wyprawia, żeby włączać klimę w taki dzień i przy dwóch pasażerach. Czy to na takie bzdury idą moje podatki? - już miał wstać i powiedzieć temu ciołkowi do słuchu, gdy tramwaj wszedł w zakręt skrzypiąc upiornie, a jego rzuciło na siedzeniu.
-Co ty robisz, ziemaki wieziesz czy ludzi - wrzasnął nie podnosząc się z siedzenia, bo nie było po co. Ten głąb kapuściany z przodu na pewno słyszał.
Młody wpatrywał się w niego wielkimi oczami.
-Dlaczego ziemniaki? - zapytał.
-No ja też bym chciał wiedzieć! - teraz to już był wkurzony i gotowy powiedzieć motorniczemu co o nim myśli. Doszedł do kabiny i już chciał załomotać do drzwi, ale zauważył, że siedzi tam nie jakiś starszy dziadek jak sobie wyobrażał, ale młoda kobieta. Przewrócił więc tylko oczami -
-No tak, baba za kierownicą, nie ma się co dziwić.
W chwilę później tramwaj zajechał na jego przystanek. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i wreszcie mógł wysiąść z tego potwornego pojazdu.
Stojąc już na chodniku, rozejrzał się szybko i ruszył w prawo, w stronę wysokiego przeszklonego budynku. Było już za pięć dziesiąta, więc musiał wyciągać mocno nogi, żeby zdążyć na czas. W biegu ściągnął marynarkę i teraz trzymał ją lewą ręką, w prawej miał telefon, żeby dobrze widzieć godzinę. Biegł coraz szybciej i szybciej, aż w końcu popchnął wielkie drzwi i wpadł do holu minutę po czasie.
Było już za późno.
