Myślę, że ludzie nie radzą sobie z samotnością, bo zostało im to wpojone przez naszą kulturę. Teoretycznie są dowody na to, że samotność jest szkodliwa - zwiększa się ryzyko depresji, zmniejsza przewidywana długość życia. Ale to działa jak samospełniająca się przepowiednia. Ludzie całe życie słyszą, że samotni są nieszczęśliwi, więc temu ulegają. Ostatnio mówi się o tym coraz więcej, więc problem się pogarsza (trochę jak efekt Wertera).
Siłę sugestii da się zresztą wykorzystać w drugą stronę - ekstremalnym przykładem będą pustelnicy/mnisi, którzy wkręcili sobie, że życie spędzone w odosobnieniu na modlitwie będzie celem ich życia. No i to działa, są spełnieni, osiągają nirwanę czy jakieś inne boskie oświecenie.
Nie lubię też tego powiedzenia "człowiek jest zwierzęciem stadnym / istotą społeczną". Nie wiem czy stoi za tym jakaś argumentacja, ale nie przekonują mnie takie ogólne stwierdzenia "każdy człowiek coś tam". Człowiek różni się od zwierząt tym, że jest w stanie zmieniać to kim jest, wybierać swoje własne cele.
Zresztą twierdzenie, że celem życia jest szczęście też jest błędne. Nie ma takiej zasady. Fajnie jest być szczęśliwym w życiu, ale jeśli ktoś nie jest, to przegrywa w życie? Kto to ustala, są jakieś punkty?
I jeszcze to wieczne porównywanie się z innymi. Jeśli w wolnym czasie pójdziesz sobie na spacer, potem do kina na jakiś głupi film, a potem na śmieciowe jedzenie i jesteś zadowolony to super. Nie ma uniwersalnego wyznacznika, że twoje popołudnie było gorsze od popołudnia celebryty, który zjadł obiad za miliony monet płynąc jachtem po Karaibach. Nie jest nawet gorsze od popołudnia ojca rodziny, który po pracy bawi się z piątką swoich dzieci (każde z nich będzie w przyszłości lekarzem) i uroczą żoną (bardzo kocha męża).