Mój karton taki piękny.
- W lesie niedaleko Bydgoszczy znaleziono szczątki jakiegoś "sprzętu wojskowego". Nie znalazły ich służby, tylko jakaś kobieta na konnej przejażdżce.
- Przez kilka dni państwo polskie nie potrafiło wydusić jakiegoś oficjalnego komunikatu, więc ekspresowo zaczęły mnożyć się teorie spiskowe, na których próbowali wybić się "pacyfiści" level Sykulski, oznajmiający, że oto "płacimy cenę za pomoc Ukrainie" - w domyśle: że Rosjanie zemścili się strzelając nam jedną rakietą w las.
- Gdy Partii w końcu udało się sklecić na ten temat kilka zdań, wyszło tylko gorzej. Bowiem Pinokio wziął i oznajmił, że znaleziony sprzęt prawdopodobnie ma związek z incydentem z grudnia. Incydent z grudnia polegał na tym, że z terytorium Obwodu Kaliningradzkiego lub Białorusi wleciał nad nasze terytorium jakiś "wojskowy obiekt", co poderwało polskie i sojusznicze samoloty, które go śledziły.
- No i powiedział Pinokio, że to była rakieta. A ludzie znający się na sprzęcie mówią, że na tych zdjęciach to jest rosyjski pocisk Ch55 lub Ch555. Pocisk starego typu, którego Rosjanie używają m.in. do ogłupiania ukraińskiej obrony przeciwlotniczej. Tzn. strzelają Ch55 w dużej ilości, żeby Ukraińcy się nimi zajmowali, a na boku próbują trafiać ich nowocześniejszymi pociskami.
- Dlatego też te stare rakiety są często bez głowic bojowych. Żeby masa pocisku się zgadzała, mają po prostu na końcu betonowego klocka. Takiego też widać pod Bydgoszczą. Najwidoczniej jedna z takich fejkowych rakiet się zgubiła i sobie lotem szybującym doleciała pod Bydgoszcz. I to jest spoko - mówi Pinokio - bo przecież rakieta nie wybuchła i wybuchnąć nie mogła.
- No więc ja się czuję bezpiecznie ze świadomością, że ruska rakieta może przelecieć nad polskim terytorium kilkaset kilometrów, rzekomo śledzona przez polskie samoloty, którym jakoś nie udało się ustalić takiego drobiazgu jak to gdzie spadła. Zakładam, że gdy ją odprowadzano, nie wiedziano czy jest uzbrojona, czy nie. Jak spadła w las, nie powodując wybuchu, nie wiedziano czy to dlatego, że jest atrapą, czy że nie zadziałał zapalnik.
- W obu wypadkach należało dołożyć wszelkich starań, by ją odnaleźć. I nie dołożono, bo rakieta przeleżała sobie w lesie pięć miesięcy. Według lokalnej Wyborczej: elegancko wbita w ziemię, jak jakiś totem. I widocznie nie była w jakimś zupełnie odległym miejscu, skoro znalazła go jadąca konno kobieta, a służby potem dojechały niemal na miejsce samochodami.
- No nie wiem, ale trochę wygląda jakby jej niespecjalnie zawzięcie szukali. Spadła to spadła, po co drążyć temat. Przecież nie wybuchła. Mieszkańcy mówili, że w grudniu po lesie jeździło sporo Żandarmerii i tyle.
- No, chyba, że Pinokio kłamał i nikt tej rakiety nie śledził, nie odprowadzały jej żadne samoloty, nikt nie widział, że spadła w pobliżu ogromnej NATO-wskiej bazy wojskowej. Ale to by oznaczało, że premier nas publicznie okłamał, a on by tego przecież nie zrobił, prawda?
#wiadomoscipolska #putinowskapolska #polityka #jebacpis #bekazpisu
(tekst nie mój, źródło: Doniesienia z putinowskiej Polski na fb)
