Moim zdaniem zamordowanie Nawalnego (bo nikt chyba nie ma co do tego wątpliwości) było błędem Putina. Część Rosjan go popiera, upominał się o niego również Zachód, grożąc konsekwencjami, gdyby coś mu się stało. Albo więc reżim uznał, że żadne gorsze konsekwencje od obecnych już mu nie grożą, albo Nawalny i jego ludzie na tyle urośli w siłę, że mogli zakłócić wyborcze "zwycięstwo" Putina.
Dla nas tymczasem to nie musi być zła wiadomość. Gdyby zwyciężył i przejął władzę, moglibyśmy obawiać się jego polityki – unormowanie stosunków z Zachodem, ukrócenie korupcji i marnotrawstwa, gospodarka idąca na wzrost – która mogła się zakończyć umocnieniem Rosji i kolejnym uderzeniem za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. Nawalny bez wątpienia był inteligentny, odważny, pryncypialny, charyzmatyczny i operatywny – byłby więc w stanie to zrobić. Tylko że był również rosyjskim nacjonalistą (zresztą uczciwie mówiąc, przyjaciela Polaków, Bałtów i Ukraińców na Kremlu nie spodziewam się nigdy).
Więc, chociaż to zabrzmi brutalnie, uważam że martwy Nawalny jest dla nas bardziej użyteczny niż żywy. Może jego śmierć wywoła reakcję Rosjan, może zostanie symbolem walki z putinizmem, który w przyszłości porwie ich do rewolucji; może wreszcie Zachód faktycznie zareaguje na jego śmierć i dopieprzy ruskim. Każda z tych opcji będzie dla nas korzystna. Natomiast nie mamy już powodów się go obawiać i możemy z czystym sumieniem zasiąść na ławie oburzonych jego śmiercią.
#rosja #ukraina #wojna
