Jak wygląda transport pomocy humanitarnej w strefę wojny
Od grudnia zeszłego roku zaangażowałem się w działania kieleckiej Fundacji Kaganek. Organizują Oni już od ponad roku transporty pomocy humanitarnej do Ukrainy, aż pod linię frontu.
Do tej pory mi samemu udało się wziąć udział w tylko dwóch takich transportach i tylko do Winnicy. Jednak mimo odległość od strefy bezpośredniego zagrożenia, strach przed wyjazdem zdecydowanie był. Co prawda ustępował on już w momencie wyjazdu, ale to chyba tylko kwestia zajmowania umysłu działaniem. Dlatego, tym bardziej jestem pełen podziwu dla Magdy, która organizuje te transporty i sama uczestniczyła w większości z nich. Słuchając jej historii, zacząłem się zastanawiać, czy sam wytrzymałbym taką presję psychiczną i czy strach przed realnym zagrożeniem nie wziąłby góry.
Jak wy do tego podchodzicie? Czy wzięlibyście udział w takim wyjeździe jako wolontariusze? Czy nie balibyście się tak realnego zagrożenia?
Jeżeli chcielibyście się dowiedzieć więcej, jak wyglądają takie transporty, to zapraszam na moją rozmowę z Magdą:
https://youtu.be/V2u9yt8jiQQ
Nemrod

@swiat-wedlug-ludwika-8 Jestem przeciwny wyjazdom na samą linię frontu, np. do Bachmutu, Awdijiwki. Tam nie powinno być żadnych cywili - mieli całe miesiące, żeby się ewakuować, a wożenie tam humanitarki powoduje, że ciągle tam siedzą. Tereny wyzwolone? Czemu nie. Jeśli to jest min. 20 km od linii frontu to jest już względnie bezpiecznie (tam jeździł m.in. Marcin Strzyżewski). Ale jazda na sam front? Nie. W razie problemów (w styczniu byli ranni Polacy w Bachmucie, w marcu w Czasiw Jar) wymaga to angażowania ukraińskiego wojska i ich środków, żeby takich ewakuować, a potem szpitale muszą ich ratować i leczyć, zamiast zajmować się swoimi. Bez sensu.

Zaloguj się aby komentować