Jak bardzo przez ostatni rok szalejąca inflacja wpłynęła na wasze codzienne decyzje zakupowe? Z czego zrezygnowaliście lub może znaleźliście tańsze odpowiedniki? Gotujecie inaczej, sprzątacie inaczej, robicie zakupy w innych miejscach niż dotychczas? Nie chodzi mi o to, czy np. zamieniliście wakacje na Malediwach na Egipt czy inną Tunezję, tylko co robicie, aby na te ewentualne ekstra sprawy nadal wystarczało.
Moja lista zmian:
-
Całkowita rezygnacja z jednorazowych nawilżanych chusteczek do sprzątania kuchni lub łazienki (hurra! ekologia!)
-
Przed zakupami w dyskontach sprawdzam promocje, potem ustalam menu na następny tydzień i dopiero tworzę listę zakupów
-
Na obiad częściej jest surówka z kiszonej kapusty niż sałatka z pomidorów, kalafior czy inne luksusowe obecnie warzywa (ponownie pocieszam się, że nasza kapusta to tzw superfood, no i ekologiczniej, bo rośnie w kraju, a nie gdzieś w północnej Afryce)
-
Z czerstwego chleba sama robię grzanki, nie kupuję już gotowych. W wersji superoszczędnej wkładam je do piekarnika przy okazji obróbki w nim innych potraw
-
Chemię gospodarczą, np. kapsułki do prania czy tabletki do zmywarki najczęściej kupuję na allegro, jest zwykle taniej, niż na promocjach w sklepach stacjonarnych
-
Nauczyłam się chodzić do pracy z własnym jedzeniem, ale na cateringu mam chyba największe oszczędności.
-
W wielu ciastach masło można z powodzeniem zastąpić olejem rzepakowym. Tak jest nawet zdrowiej.
Wrzućcie wasze rozwiązania antybiedowe.