@libertarianin Ceny spadną - ceny tego, co zbudowano dawno temu, na zapyziałej prowincji bez sensownego dojazdu (poniżej 1 godziny w jedną stronę) do któregoś z Dużych Miast, wedle jakichś pradawnych przedwojennych albo gierkowskich norm, obecnie nie przystających nawet do budynku gospodarczego. Takich nieruchomości jest już teraz pełno w cenie połowy kawalerki w Dużym Mieście, całe gospodarstwa z ceglaną chałupą ogrzewaną piecami kaflowymi, z malowniczym podwórkiem, stodołą, obórką i innymi szopkami, ze stuletnim sadem owocowym i tak dalej. Drobiazg - najbliższy sklep "U Grażyny" jest o 10 km dalej w sąsiedniej wsi, najbliższa przychodnia czy szkoła podstawowa z dolnej ćwiartki rankingów jakości nauczania o 25 km, najbliższy przystanek zbiorkomu tamże, ale rozkład jazdy ma godziny typu 6:45, 8:20, 13:15 i 15:32, tak żeby brońcie bogowie ktoś z tego czasem bezczelnie nie skorzystał. O ile w ogóle jest jakiś zbiorkom, bo przeważnie nie ma nawet prywaciarza z rozklekotanymi busami o milionowym przebiegu.
Więc tak, ceny takich nieruchomości spadają i spadać będą. W kontrze masz rosnące "to the moon" kurniki inwestycyjne w chowie klatkowym, powciskane w Dużych Miastach na ostatnie wolne kawałki przestrzeni, zasłaniające korytarze przewietrzające owo Duże Miasto. Tam rodzina 2+1, obecnie najbardziej typowa, ma do dyspozycji 40 metrów nieustawnego i nieprzemyślanego schowka na miotły, w którym doskonale słychać jak sąsiad mruga za ścianką z gips-kartonu, pod blokiem (przepraszam - prestiżowym apartamentem w inwestycji srututucji Privilege Zielona Fawela) jest chroniczna walka o wolne miejsca parkingowe, ale za to do roboty jedzie się w nieustannym korku godzinę, bo chmara słoików wpadła na dokładnie ten sam pomysł. Korporacjom i januszexom jest to wybitnie na rękę, bo mają do dyspozycji hordy desperatów związanych sześciocyfrowymi kredytami, taki ani o podwyżkę się nie będzie kłócić, ani nie rzuci roboty z dnia na dzień. Pranie mózgów wmawia masom, że na tym właśnie polega wygrywanie w życie - Duże Miasto, topka, prestiż, możliwości, wypłata o kilkaset złotych wyższa niż na prowincji, filharmonia i wernisaż w zasięgu 5 minut spacerem. O tym, że po wygrzebaniu się z roboty i cholerycznego korka mało kto ma ochotę na jakieś łażenie po mieście, nigdzie ani słowa, bo to by zaburzyło idyllę, to niedobra o tym mówić, wcale niepodobne.
Też postawiłem dom 200+ metrów na wsi pod byłym miastem wojewódzkim ("po trzecie chałupa za miastem, ale blisko, pod lasem, z basenem i rzeką czystą"), ale mam jeszcze potomstwo i o ile mnie problem może już nie dotyczyć, o tyle młodemu człowiekowi współczuję mierzenia się z taką chujnią i naprawdę nie chciałbym, by pracował na zawał i wrzody żołądka, wyniszczając się wielkomiejskim wyścigiem wiecznie spieszących się i wzajemnie podgryzających szczurów ani gnił za życia, wegetując na omszałym wypizdowie. Tymczasem trendy są takie, że niewiele zostaje pośrodku - wąska specjalizacja, gastarbeiterka lub praca zdalna umożliwiają wybrać coś poza dwoma powyższymi, na przykład jakaś powiatówka o spokojnym rytmie życia, ale jednocześnie nie na zapomnianym przez bogów i ludzi końcu świata. A co z resztą?