Była kiedyś taka bajka, którą napisał Hans Christian Andersen. Nazywała się "Mała Syrenka". Była dość smutna, ale i pouczająca jak to w bajkach Andersena zwykle bywa. Należy ona zresztą do moich ulubionych powieści z dzieciństwa. Kilkadziesiąt lat później swoją adaptacje wypuścił Disney. Była niestety przesadnie optymistyczna i pozbawiona ducha oryginału jak większość adaptacji, która ta korporacja stworzyła. Spełniała jednak role tworzenia wizerunku małej syrenki jako jednej z księżniczek Disneya. Lalki z nią są sprzedawane małym dziewczynkom po dziś dzień.
Przechodzimy teraz do czasów współczesnych, kiedy Disney postanowił wypuścić filmową wersje swojej dawnej adaptacji z braku prawdopodobnie lepszego pomysłu na wydawanie innych filmów pomiędzy kolejnymi produkcjami Marvela. Wprowadzono jednak pewne zmiany. Mała syrenka miała ciemniejszy kolor skóry. Nagle się okazało, że fanami tej bajkami nie są wcale małe dziewczynki lecz dorośli faceci, którzy dostrzegli w tym przejaw światowego spisku marksistów kulturowych, który ma doprowadzić do końca cywilizacji zachodu.
Sytuacja jest na tyle absurdalna, że znajduje na to tylko jedno racjonalne wytłumaczenie. Mianowicie wiele z tych osób musiało w młodości fantazjować o rudej małej syrence i boli ich, że w filmie w postać Arielki nie wciela się jakaś ruda seks bomba, do której mogliby się masturbować. Natomiast patrząc na to, że spora część prawicowców jest incelami, to ta opcja wydaje się być bardziej niż prawdopodobna.
#bekazprawakow #4konserwy #filmy #kino #neuropa #polityka

