8. Po nabożeństwach ruszamy w kierunku obiadu. Idziemy do jednej z najstarszych pizzerii - Pizzeria Da Michele. Przed budynkiem czeka grupka ludzi. Gość wyglądający jak Richie z The Bear zarządza tłumem. Rozdaje numerki, wpuszcza do środka i sortuje ludzi pomiędzy dwoma budynkami, w których można zjeść pizzę. Nie wiem jak ale to działa. Po jakichś 30 minutach udaje nam się wejść do środka. W ofercie 4 pizze, z czego dostępne są trzy. Margherita, marinara i cosacca. Po chwili zastanowienia – zamawiamy wszystkie. Margerita jest świetna. Cosacca (z pecorino zamiast mozarelli) – równie dobra. I tu – moja wyobraźnia generuje błąd. Najtańszą, najbardziej podstawową i nie mającą absolutnie nic poza sosem i serem jest margerita. Tak było zawsze. Do dzisiaj. Marinara to pizza z sosem pomidorowym, oregano, oliwą i kilkoma ząbkami czosnku. Koniec. Sera nie stwierdzono. A w smaku? Obłęd. Dosłownie obłęd. W najśmielszych wyobrażeniach nie wpadłbym na to, że kawałek placka z sosem pomidorowym może być tak świetny. To moje odkrycie z całego wyjazdu. Na równi ze sfogliatelle. Pizza bez sera. Da się. Oj da się. Każda pizza 6 euro. Jedna na głowę w zupełności wystarcza. A jak się zje 1,5 to się później cierpi. Pięknym jest to cierpienie i warto.
#krystekwdrodze #podroze


