605 + 1 = 606
Tytuł: Mickey 17
Rok produkcji: 2025
Reżyseria: Joon-ho Bong
Czas trwania: 2h 17m
Ocena: 6/10
Kolejny film w dorobku nagrodzonego za Parasite reżysera Joon-ho Bong opowiada historię Mickeya Barnesa, który żeby uciec przed konsekwencjami swojego ziemskiego życia zdecydował się zostać "poświęcalnym" członkiem załogi kolonizującej planetę Nifelheim. Jego wspomnienia są zgrywane na cegłę, a on sam po kolejnej śmierci jest drukowany ponownie z biologicznych resztek, żeby mógł dalej dumnie wspierać ambitny projekt jeszcze bardziej ambitnego biznesmena - Elo... znaczy się Kennetha Marshalla.
Film jest hybrydą gatunkową - mamy tutaj SF, groteske, trochę dramat, trochę horror (pierwsze spotkanie z niesporczakami), wątki gangsterskie i romantyczne. No jest tu naprawdę wszystko i przez to film jest strasznie nijaki. Sama koncepcja nadaje się na dobry film SF z rozważaniami moralnymi na temat istoty człowieka oraz konieczności poświecenia, natomiast oblane jest to tak gęstym sosem satyry z obecnych idoli ameryki, że to jest aż niesmaczne. Zwłaszcza, że to jest takie bezpośrednio "in your face", bez żadnej subtelności czy mrugnięć okiem. Dodatkowo część wątków jest wprowadzonych albo ciągniętych na siłę - nie wiem po co kontynuowaliśmy historię z knajpą z makaronikami albo po co był ten azjatycki komandor na misji. Mam wrażenie, że chciano tutaj za dużo wrzucić i przesadzono, bo ja się zacząłem nudzić. Jak już wiesz jak to wszystko się potoczy i zamiast zmierzać do końca dostajesz kolejne przerywniki na nic nie wnoszące wątki to tracisz chęć do dalszego oglądania. A przynajmniej ja tak miałem.
Ale za to Pattison udowadnia, że jest świetnym aktorem i już dawno powinniśmy go przestać łączyć tylko z błyszczącymi wampirami.
#filmmeter

