@Gepard_z_Libii
O, i teraz jest inna rozmowa. Co prawda jeśli coś definiujesz jako "nie nasze" - to musi istnieć "nasze" chociażby jako punkt odniesienia. Ale zostawmy ten wątek - rozumiem to jako tradycję/kulturę Europy. "Kulturę zachodu", powiedzmy.
Buddyzm Zen (bo tylko o nim posiadam na tyle informacji, żeby sobie rozmawiać w necie) nie ma wiele wspólnego z lansem. To nie jest coś, co będzie zapraszało ludzi w klimacie lekko sekciarskim, proponując fajne podejście do duchowości, takie dopasowane pod to, czego potrzebuje zachodni człowiek - od tego już są ludzie: są rozmaite mindfulnessy, treningi jogi z otwieraniem czakramów i inne takie: dostępne na Booksach, można na miejscu kupić pełną literaturę, ozdoby i tak dalej (tak, celowo hiperbolizuję). Zen nie idzie w tę stronę. W sumie nie idzie w żadną - po prostu jest. Jest też kompatybilne z wszystkim (wbrew temu co napisałeś) - choćby założyciel linii Pusta Chmura, Willigis Jager, był mnichem chrześcijańskim. Mieliśmy też krótkie uzgodnienie dawno temu ze @splash545, że co, co wynaleźli filozofowie stoiccy zgrywa się co do zasady z tym, do czego doszedł Bodhidharma siedząc w jaskini. Zen jako taki nie jest religią, jest to bardziej (dla mnie) filozofia.
Bardziej tu chodzi o to, że sposób myślenia osoby zachodniej, wychowanej w świecie dualistycznym, gdzie zawsze jest wybór: Bóg-Szatan, Niebo-Piekło, Grzech-Dobry uczynek, niełatwo się uelastycznia na tyle, żeby stanąć krok przed tym dualizmem i przestać go aktywnie poszukiwać, przestać wszystko klasyfikować, katalogować, dzielić.
Kwestia tego, czy ktoś ma nadane mu specjalne imię, czy też nie; czy zakłada odpowiedni ubiór czy też nie, moim zdaniem ma tu znaczenie drugorzędne. Jeśli ktoś zainteresuje się Zen, to zauważy, że osobny strój, przypominający trochę kimono, ma sens i pasuje do całości. Prosta, niewyszukana szata, która ma spełniać jedną funkcję - okrycia, bo tyle tak naprawdę potrzebujemy od odzieży. Że ma imię jakieś tam? No w sumie ma specjalne imię wskazujące na moment dołączenia do wspólnoty (jak to się dzieje na zachodzie). I to tylko imię i "mistrz", żadnych tam "świątobliwości", "eminencji" czy "wielkich trójgraniastych mistrzów ośmiokątnej tajemnej pieczęci" (podobne określenia mieli akurat wolnomularze).
O samej tradycji mówi mistrz Seung Sahn, który w swoim "Kompasie Zen" wspomina, że niekoniecznie trzeba wykorzystywać jakąś specjalną mantrę (bo o ile wiem są różne mantry mogące odpowiednio "wspierać" określone rzeczy); mistrz mówi, ze można powtarzać nawet "coca-cola", dopóki powtarzanie tych słów daje odpowiednie rezultaty. To by było na tyle, jeśli chodzi o tradycję, którą rozumiem w kontekście Twojego postu jako "zadzieranie nosa i pokazywanie że jesteśmy Bardziej niż inni".
Kurde, rozpisałem się, teraz powiedz mi czy w ogóle odpowiedziałem Ci chociażby na część