Zauważyłem ostatnimi czasy niepokojący trend, który zapewne obejdzie tylko mnie. Jako esteta i cholerny pedant zwracam dużą uwagę na stan, w jakim książki do mnie przychodzą. Obserwuję już od jakiegoś czasu, że sporo książek ma po prostu spieprzone grzbiety, w sensie cała grafika jest przesunięta w bok i to na tyle mocno, że widać jak na dłoni, że to co powinno być na środku, na środku nie jest. Czy drukarnie mają już aż tak wylane w procesy produkcji? O różnej wysokości książek przy dodrukach lub nawet po prostu kolejnych pozycjach w serii nie wspominając, czasem odmienny papier czy nawet inne metody klejenia/szycia oraz umieszczania bloku w okładce w jednym cyklu. Czy wydawnictwa mają w d⁎⁎ie kontrolowanie wykonawców? W MAGu też chyba lekko im powiewa kontrolowanie oprawy książki przed wysłaniem do druku: z pięciu Sullivanów tylko czwarty ma logo wydawnictwa na grzbiecie, bodaj w drugim tomie dali inny papier; w trzecim Swanie na grzbiecie grafika jest pokryta lakierem, w dwóch poprzednich nie; loteria w kwestii tasiemek, widoczna zwłaszcza u Eriksona, całe cykle Coreya i Abercrombiego nie mają tasiemek poza ostatnimi tomami. Drugi tom czwartej części ABŚ ma na grzbiecie napis "cześć druga" czy coś w tym stylu, a poprzednie oczywiście nie. Albo umieszczenie w twardookładkowym wydaniu Słów światłości wersji tekstu przed poprawkami, choć miało być odwrotnie, co poprawiono dopiero kawał czasu później. Ogólnie w MAGu kominikacja kwiczy od kilku miesięcy.
Wpis miał tylko ponarzekać na nierówność grzbietów, a zamienił się w pełniprawny wysryw.
#ksiazki #czytajzhejto #mag #narzekanie


