W związku z tym, że w LXI edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem zadanym tekstem di proposta jest wiersz(?) oparty o wyrażenie w języku obcym, to i ja postanowiłem się o jakiś język obcy oprzeć, co by nie wyszło na jaw, że żadnym językiem obcym nie posługuję się w stopniu zadowalającym. I tak się jakoś stało (samo!), że tym językiem obcym jest język wroga. A jak język wroga, to wiadomo: od razu pojawia się cała nasza historia i martyrologia, a wraz z nią i szowinizm i nacjonalizm i jeszcze wszystkie te inne podniosłe sprawy (czy, żeby sprawy mogły być podniosłe, to musiały wcześniej upaść, tak jak Jezus upadał pod ciężarem krzyża?; czy, jeśli upadały, to czy przy okazji tego upadku się przypadkiem trochę nie pobrudziły, a przynajmniej nie przykurzyły się nieco?). Niemniej jednak: Polska dla Polaków, Ziemia dla ziemniaków, księżyc dla księży a Wisła dla Grudziądzczan, o czym przekonał się pewien Hans, który, również mając swoją historię (i być może również martyrologię, inną jednak, rzecz jasna, od naszej) przyjechał w wiadomym celu do miasta, które dla niego ciągle nosi nazwę Graudenz, tak ja to było kiedyś, jeszcze za czasów, gdy po tym mieście Graudenz chodzili jego przodkowie w białych płaszczach z czarnym krzyżem na plecach:
***
So ist das Leben
Nad Wisłę przyjechał raz Hans
i żonę swą zabrał tam też;
nad Wisłą utopców trwał bal –
Hans żony chciał pozbyć tam się.
Bo żona zaczęła mu gnić,
nie zakonserwował jej nic,
rozkładał mu żonę już tlen,
chciał w Wisłę cisnąć ją hen.
So ist das Leben – już wie,
nad Wisłą przekonał się,
gdzie z planów nie wyszło mu nic.
So ist das Leben – musicie
niemieckich trzymać się rzek:
Hans, weź nad Łabę ty idź.
