@Gepard_z_Libii
Na pewno nie chodzi mi o szczęście, o którym potocznie się mówi. Chodzi mi o szczęście wynikające z naszego wnętrza, o szczęście prawdziwe, trwałe, niezależne od czynników zewnętrznych. Takie szczęście typowo z definicji stoickie. Buddyści chyba mają bardzo podobną definicje szczęścia.
Taka podstawa stoicyzmu czyli podział na rzeczy zależne i niezależne.
Koncentracja na rzeczach zależnych: czyli nasze wyobrażenia, nasza narracja o świecie, ułożenie się ze światem i z samym sobą, akceptacja losu i pokochanie go jako by nie był, cieszenie się z rzeczy małych - praca nad tym wszystkim to jest klucz do szczęścia.
No i cóż wynikająca z tego obojętność na rzeczy niezależne czyli to o czym pisałeś na początku
Zaspokajaniem pragnień, robieniem tego co się kocha i zarabianiem na tym, posiadaniem kochającej rodziny itd.
Oczywiście jest to fajne, jest to super, są to rzeczy dogodne, godne wyboru. Jednak uzależniać swoje szczęście od tego typu rzeczy jest to prosta droga do nieszczęścia. Może będziesz mieć farta i będziesz dzięki temu szczęśliwy. Ale jeśli Ci się z czymś niepowiedzie a szanse na to są duże, to jest to prosta droga do nieszczęścia. Obojętność na rzeczy niezależne nie oznacza, że trzeba te rzeczy ignorować i zostać pustelnikiem. Też warto na to wszystko pracować, jednak skupiając się a pierwszej kolejności na pracy nad swoim wnętrzem.
Udało mi się liznąć takiego szczęścia niezależnego od czynników zewnętrznych. Nauczyłem się cieszyć z małych rzeczy. Odnajduje źródło satysfakcji w pracy nad sobą. A jedynie liznąłem takie szczęście bo nie jest ono trwałe w dalszym ciągu zdarzają mi się gorsze chwile, jednak potrafię sobie z nimi poradzić i wrócić do stanu względnego szczęścia.
Nie lubię narzekać, nie robię tego, bo do niczego dobrego to nie prowadzi. Napiszę Ci tu jednak, że nie jestem w jakiejś świetnej pozycji życiowej. Mam sporo problemów przez, które właśnie wcześniej ćpałem(alkohol to też narkotyk), byłem też uzależniony od marihuany. Tak naprawdę substancja nie miała tu znaczenia czy alko, mj, feta, koks. Znaczyło się tylko to, żeby uciec od swoich problemów, siebie, swoich stanów emocjonalnych.
To, że byłem uzależniony nie mogę teraz definiować jednoznacznie, że było to negatywne, a dzięki temu, że wyszedłem z nałogu teraz jestem szczęśliwy. No nie, bo prawdopodobnie jakbym nie był uzależniony nie poznałabym stoicyzmu i nie odnalazł się w pracy nad sobą i być może nigdy nie doznałbym takiego prawdziwego szczęścia o jakim tu pisze.
Wychodzi więc, że było to coś neutralnego i też staram się jak najwięcej rzeczy w moim życiu traktować jako neutralne, bo nigdy nie wiadomo czy z czegoś z pozoru pozytywnego nie wyniknie coś złego, bądź czy z czegoś złego może nie wyniknąć szczęście.
Aha no i co te problemy przez, które ćpałem nie zniknęly, bo zacząłem się rozwijać wewnętrznie. One dalej są i minie trochę czasu nim sobie z nimi poradzę, o ile to się uda, bo nigdy nie wiadomo. Jednak już nie muszę ćpać bo się poukładałem wewnętrznie i pomimo tego, że moje życie może wydawać się ciężkie to już dla mnie nie jest i mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy
Pracuje jeszcze nad tym, żeby to szczęście było trwałe, żeby nie miało wahań, żeby już nie mieć tych gorszych momentów co by się nie działo.