Sluchajcie, akcja jest. Już mówię, o co chodzi.
Wynajmuję sobie wraz ze znajomą mieszkanie na drugim, przedostatnim piętrze bloku mieszkalnego w Redłowie, w Gdyni - nieistotne. Nad nami mieszkają jacyś... no mógłbym siać tutaj inwektywami, ale podaruję wam tego, także nazwę ich żyjątkami. Chodzi o to, że męski przedstawiciel rodziny tych żyjątek regularnie pali (na ostatnim piętrze jest tylko jedno mieszkanie, obok jakieś poddasze, chyba dawna suszarnia).
Oczywiście, jak każdy odpowiedzialny palacz mógłby palić u siebie albo wychodzić na zewnątrz, ale co sobie będzie u siebie smrodził - mistrzunio będzie pali sobie na klatce schodowej. Uchyla sobie okno i jara szluga. Nie trzeba być jakimś wybitnym fizykiem ze specjalizacją od termodynamiki czy inżynierem wentylacji - dym wraz z ciepłym powietrzem wlatuje do środka na klatkę schodową.
Od kilku dobrych miesięcy nie widziałem tego nigdy na żywo, ale dzisiejszego wieczoru chyba dobrze się znieczulił, bo nic sobie nie zrobił z mojej obecności na klatce schodowej. Zapytałem: "Przepraszam pana, co pan robi?" - ten, niczym Tama Trzech Przełomów w Hubei, stoi, a raczej kuca tóż obok uchylnego okna niewzruszony (tu ciekawostka: wiedzieliście, że spowodowała ów tama spowodowała, że oś obrotu Ziemi przechyliła się nieco, przesuwając biegun geograficzny o 2 cm, a doba wydłużyła się o 0,06 mikrosekundy? teraz już wiecie). Zawtórowałem wołaczem - dalej nic. Mistrz dymu kontynuuje swój zwyczaj.
I teraz pytanie: co z takim ewenementem zrobić? Wiecie, ja tylko wynajmuję, więc administracja mnie oleje prawdopodobnie ciepłym moczem. Normalnie bym prawdopodobnie olał, gdyby nie to, że dzisiaj już miarka się przebrała, pała się przegła - smród dotarł do mnie do przedpokoju w naszym mieszkaniu. Dość niedorzeczne.
