Pomyślałem, że skoro mam ponad 150 gier planszowych w mojej kolekcji to (podobnie do @damw ) będą wrzucał jakiś tekst, zdjęcie i może ankietę na kolejną do przerobienia Zapraszam do lektury i poniżej do ankiety.
1/150
Tytuł: Let's Go! To Japan
Designer: Josh Wood
Publisher: Alderac Entertainment Group
Skusiłem się jakiś czas temu na **"Let's go to Japan"**. Tytuł zobowiązuje, więc w środku... niespodzianka! Ogromna talia przepięknych kart z różnymi atrakcjami z – uwaga, werble – _Japonii_! Szok i niedowierzanie! Normalnie nomen omen w pełnej krasie.
Co do instrukcji... no cóż, powiedzmy, że jest... oszczędna w formie. Chyba pierwszy raz widziałem opis komponentów działający jak randka w ciemno – wiesz, że COŚ tam jest, ale jak wygląda? Domyśl się sam, bo obrazków brak! Trochę jakby IKEA dała tylko listę śrubek, bez tych swoich uroczych ludzików drapiących się po głowie.
Sama gra to szybki draft kart, coś w stylu "7 Cudów Świata", tylko zamiast antycznych budowli planujesz japońską wycieczkę marzeń. Bierzesz garść kart do łapy, wybierasz perełkę (albo dwie, jak szef kuchni sushi ), a resztę podajesz dalej, modląc się w duchu, żeby sąsiad nie chapnął Ci najlepszego onseniu. Nie jest to rocket science, serio. Po obejrzeniu filmiku instruktażowego i przejściu samouczka na BGA (Board Game Arena – polecam ), człowiek mniej więcej kuma bazę.
Nawet udało mi się pyknąć partyjkę solo (również na BGA, trening czyni mistrza! ). Na poziomie trudności "spacer po parku" pykło i wygrałem z automą (cyfrowym przeciwnikiem). Muszę przyznać, że grało się... wyjątkowo cicho. Moja automa przez całe 36 minut nie pisnęła ani słówka, totalna introwertyczka! Zero interakcji, nawet sake nie zaproponowała. Skandal!
Co ciekawe, gra śmiga praktycznie symultanicznie. Czas upływa, gdy wszyscy naraz (mniej więcej) dokładają karty i planują swoje trasy. Dzięki temu partia zasuwa jak Shinkansen – moje 36 minut minęło, zanim zdążyłem powiedzieć "arigato". Sama podróż przez papierową Japonię była całkiem spoko, na szczęście żadnej Yakuzy po drodze nie spotkałem, więc pełen chill. xD
A teraz najlepsze: liczenie punktów! To nie jest zwykłe dodawanie, o nie. To w zasadzie finałowa runda gry. Przez całą rozgrywkę żyjesz w słodkiej nieświadomości swojego wyniku. Jasne, widzisz ikonki, możesz próbować coś tam w głowie kalkulować jak księgowy na kofeinie , ale prawdziwy obraz sytuacji klaruje się dopiero na samym końcu. Mega fajny patent! Pasuje to do logiki gry – bo tu chodzi o PLANOWANIE podróży. Samo "zwiedzanie" i zachwycanie się widokami (czyt. liczenie punktów ) odbywa się już po fakcie. Trochę jak z planowaniem wakacji – najwięcej frajdy jest w szukaniu lotów i hoteli, a potem już tylko lecisz i narzekasz na pogodę.
Niestety, jest mały zgrzyt. Moja wersja, chociaż prosto z Kickstartera (czyli teoretycznie "na bogato"), zamiast klimatycznych drewnianych znaczników podróżników, ma zwykłe, plebejskie kartoniki. Buuu! Drewno pasowałoby tu idealnie, dodałoby +100 do klimatu! No ale hej, czego się spodziewać za te ~£30, z eBay? Przynajmniej karty są naprawdę śliczne, to trzeba oddać.
Na osłodę – w mojej pierwszej grze (tej z milczącą automą ) wykręciłem 124 punkty. Sprawdziłem na BGA i to tylko 7 punktów poniżej średniej. Całkiem nieźle jak na świeżaka w japońskich wojażach, co nie?
Podsumowując: Fajna, szybka i ładna gra. Raczej dla tych, co wolą spokojne planowanie niż rzucanie sobie kłód pod nogi (i rozmawianie z automą ). Pozytywne zaskoczenie!
#gryplanszowe #grybezpradu #hobby