#naopowiesci


  • To jest profesor Rafał Wilczur!

Po sali sądowej rozszedł się szmer. Podobieństwo oskarżonego do zaginionego przed wieloma laty chirurga, mało kto jednak dostrzegał. Niewielu wiedziało jak w ogóle wyglądał ten słynny medyk, a nawet jeśli ktoś go znał, szmat czasu zdążył zniekształcić obraz. Poza samym Dobranieckim oraz Marią Wilczur nikt nie zdawał się być poruszony tą rewolucyjną deklaracją. 


  • To jest wybitny autorytet w dziedzinie medycyny! - skandował rozentuzjazmowany lekarz.

Z uwagi na narastający gwar, sędzia uderzył kilkukrotnie młotkiem i zarządził uspokojenie się zebranej gawiedzi. 

  • Przypominam - sędzia zwrócił się do Dobranieckiego - że przyszedł pan tu wydać opinię na temat działalności Antoniego Kosiby, wioskowego znachora, a nie wykrzykiwać ogłoszenia, niczym z Kuriera Porannego. 

  • Ale przecież to jest ogłoszenie na miarę Kuriera Porannego! Oto po latach spoglądamy na człowieka, po którym słuch zaginął przed dekadami! Jakżesz tego nie manifestować!

  • Niech się pan uspokoi, bo zaraz każę pana wyprowadzić! - następnie sędzia zwrócił się do oskarżonego - Czy to prawda? Czy jesteście z wykształcenia chirurgiem?

Siedzący na ławie zarośnięty chłop chwilę milczał. Odchrząknął, podrapał się pod pachą i zaczął powoli odpowiadać:

  • Panie sędzio, ja jestem Antoni Kosiba, parobek ze młyna. Ja w mieście jestem pierwszy raz, odkąd sięgam pamięcią. Nie jestem znanym chirurgiem ani nie posiadam specjalistycznej wiedzy medycznej. 

  • Rafał! Co ty wygadujesz? Przecież poznaję cię! - pieklił się profesor Dobraniecki. 

Sędzia, tak jak zapowiedział wcześniej, zarządził wyprowadzenie biegłego z sali. Ten jeszcze próbował się wyrywać i coś krzyczeć, lecz silne ramiona strażników uniemożliwiły mu to skutecznie. Dobraniecki został ukarany mandatem za sianie zamieszania podczas rozprawy, dostał też mocnego kopa, gdy wyrwawszy się straży, próbował siłą wedrzeć się z powrotem na salę sądową. Przemoc fizyczna ostudziła jego rozpalenie i pokornie opuścił budynek sądu.

Maria Wilczur, która obserwowała całe zajście próbowała skanalizować kłębiące się w jej zabandażowanej głowie emocje, powstała i zapytała, czy oskarżony jest w istocie jej ojcem, lecz głos ugrzązł jej w gardle, zoperowany ośrodek mózgu jeszcze w pełni nie został zrehabilitowany, przez co z jej ust wydał się tylko cichy bełkot. Zniecierpliwiony zamieszaniem sędzia, po raz kolejny zaczął tłuc młotkiem i wszystkich obecnych.


  • Ostatni raz zapytam - czy oskarżony ma tu coś do dodania? - podniesionym tonem pytał rozsierdzony prawnik, celując do tego młotkiem w znachora.

  • Nic już dodać więcej nie zamierzam, ponad to, co już wcześniej wypowiedziałem - zaanonsował Antoni Kosiba.

Rezultatem procesu sądowego była kara pieniężna, na którą oskarżony przeznaczył złote monety, które to wcześniej otrzymał od młynarza za przywrócenie władzy w nogach Wasylkowi. Po rozprawie, wspólnie powrócili furmanką na wieś, zubożali, ale mimo wszystkim usatysfakcjonowani, że nie skończyło się batożeniem lub celą.

Wieczorem, jak to młynarz Prokop miał w zwyczaju, zasiadł na ławce przed chałupą, tuż obok Kosiby, który palił tytoń i kontemplował zachodzące za widnokręgiem słońce. 


  • Powiedzcie mi Antoni - zaczął gospodarz - czy wy rzeczywiście jesteście uznanym chirurgiem?

  • A pewnie, że tak. Tylko widzisz, Prokop, sale operacyjne szpitala uniwersyteckiego nie dla mnie. Nie dla mnie fartuchy, cylindry, dorożki i fraki. Nie dla mnie sprowadzane z Paryża drogie alkohole lub jaja jesiotra na kolację. Ja w sercu prosty jestem chłop, a nie dystyngowany dżentelmen. Widzisz przyjacielu, życie w mieście różni się od tego na wsi. Tam cię baba może zostawić z dnia na dzień i czmychnąć w ramiona innego chłopa. W mieście po nocy nie możesz spacerować w czystym odzieniu, bo zaraz się męty przypałętają, ograbią i gębę stłuką. Pośród zaufanych przyjaciół znajdą się knujący szubrawcy, co podstępem pozbawić cię próbują i statusu, i pracy, i reputacji. Nie przystoi ci w mieście, Prokop, jeść kiełbasy i wycierać mordy w rękaw. Nie uchodzi za eleganckie napicie się wody prosto z wiadra i splunięcie na ziemię. W towarzystwie, ważyć trzeba mowę, by nie uchodzić za prymitywa i ostrożność zachowywać należytą, aby ohydy nie zasiać i wstydu sobie nie narobić w grupie. Nikt ci, drogi druhu w mieście nie pomoże bezinteresownie! Choćbyś zdychał w rynsztoku, jedyne na co możesz liczyć to flegma i pomyje. Nie podwiezie cię dorożkarz ani nie pochowa klecha, jeśli wcześniej kilku monet mu do łapy nie wciśniesz. Nie ma już ratunku, a z każdym kolejnym rokiem, było coraz gorzej. 

W tym momencie Kosiba odchrząknął głośno i splunął przed siebie w trawę. Rozmówca nie pozostał w tyle i także wypuścił pocisk śliny w pokrzywy. 


  • U ciebie, Prokop, ja znalazłem spokój ducha, i poczciwe życie, i wszystko, czego uczciwemu człowiekowi potrzeba. Praca we młynie jest ciężka, mąką, którą wyprodukujemy, najedzą się ludzie w okolicy. Ręce może i bolą od targania worów, ale myśl, że potem można usiąść sobie na ławie, wycharkać się pod stopy, zapalić sobie i popatrzeć na wróble, sprawia, że jestem człowiekiem szczęśliwym.

  • Ale Antoni! Przecież tam była twoja córka! Ta dziewka, której głowę otworzyłeś i ją do żywych przywiodłeś na powrót, jesteś przecież jej ojcem! To tak nie przystoi!

  • Daruj, Prokop. Nie psuj pięknej chwili.

Siedzieli w milczeniu jeszcze z godzinę, co chwila cmokając przy zaciąganiu się papierosami i spluwając pod nogi.

763e54c1-99dd-49b7-a741-7a62c734e413

Komentarze (3)