Inflacja to ekonomiczne zjawisko, gdzie twoja kasa staje się mniej warta niż papier toaletowy, na którym się wydrukuje. Wyobraź sobie, że idziesz do sklepu z pełnym portfelem, a wychodzisz z jedną skromną torbą zakupów, bo ceny poszły w górę jak rakieta. To jak karmienie świni banknotami z nadzieją, że utyje – bez sensu. Z każdym dniem twoje pieniądze tracą na wartości, więc to, za co wczoraj kupiłeś bułkę, dzisiaj starczy ledwo na jej połówkę. To tak, jakby ktoś ciągle dolewał wodę do twojego piwa, aż w końcu pijesz samego sikacza. Inflacja oznacza, że twoja waluta w kieszeni topnieje szybciej niż lód wrzucony na patelnię, a ty stoisz i bezradnie patrzysz, jak twoje ciężko zarobione pieniądze pryskają jak bańka mydlana.
Inflacja to jak złodziej, co noc zakrada się do twojego portfela i kradnie parę groszy. Wydawać by się mogło, że nie zauważysz, ale z czasem budzisz się ze świadomością, że na twoje ciężko zarobione pieniądze nic już nie możesz kupić. To jak pasożyt, który żre wartość twoich pieniędzy, a ty nawet nie widzisz tego skurczybyka, bo działa podstępnie i nieuchwytnie.
Teoria inflacji? To proste: masz teorię monetarną, która mówi, że jak bank centralny robi z pieniądza konfetti na paradzie, to mamy inflację. Za dużo kasy w obiegu, a za mało towarów, i hajda – ceny idą w górę. Popytowa teoria to jak tłum wariackich fanów, którzy chcą kupić bilet na koncert, których jest tylko garstka – wywindowują cenę do nieba, bo każdy chce wejść, a biletów jest jak na lekarstwo. A teoria podażowa to historia o tym, jak koszty produkcji idą w górę, bo na przykład ropa drożeje, i producenci przerzucają ten koszt na ciebie, robiąc z ciebie bankomata, który ciągle musi wypluwać więcej banknotów za to samo.
Inflacja to ekonomiczny wampir, który ssie twoją finansową krew. Każdy nowy dzień to kolejna kropla wyciśnięta z twojego portfela, a ty stoisz bezradny, patrząc jak twoje pieniądze topnieją jak masło na słońcu.