Fajrant. Ale co z tego?
Wracam do domu i c⁎⁎j wielki. Okazuje się, że każdy prawie ma mnie w d⁎⁎ie przez moje przybieranie postaw antyspołecznych.
Mimo, że wiem, że źle robię cały czas, to jednak to poczucie samotności uderza dopiero pod koniec dnia. Wtedy sobie na nowo uświadamiam, że mam tylko jednego kumpla do którego jestem chętny się odezwać. Poza tym null. Co ranek jadę autobusem i od wtedy włącza mi się mizantrop. Zero chęci żeby się integrować, a potem chlip chlip jestem samotny. Jeszcze uwzględniając to, że w skali ruchensteina mam dobry wynik i (na szczęście) nie jestem incelem to już w ogóle czuję że marnuję życie jak widzę ładne baby.
Chyba że prawictwo się zeruje po jakimś czasie, to wtedy jestem mentalcelem.
Zaleciało Wam pewnie wykopem czy czymś, bo mimo bana z zaciekawieniem śledzę tamten tag przegryw. Mimo że nie popieram wszystkiego co tam jest, to fajnie było użyć tego słownictwa.
Najbardziej mi się marzy (z takich prostszych rzeczy) to mieć po prostu przyjaciela płci żeńskiej, bo już od dawna nie mam.
Macie jakieś mądre rady, czy mam po prostu iść na terapię? Pozdro