Dzisiaj o tym jak partia Razem weszła z buta w polską politykę
___
Podział obozu liberalnego na dwie osobno startujące partie w systemie ordynacji proporcjonalnej z podziałem mandatów metodą d’Hondta wzmacniał zwycięzcę. Jednak PiS nie zdobyłby samodzielnej większości, gdyby nie około 76 tysięcy ludzi, którzy zagłosowali na niszową, lewicową partyjkę, o której przed tymi wyborami nikt w Polsce nie słyszał.
Nazywała się Lewica Razem; nieco myląco, powstała bowiem jako inicjatywa mająca na celu storpedowanie zjednoczenia rozmnożonych ponad miarę w dekadzie 2005-2015 lewicowych ugrupowań pod skrzydłami Leszka Millera. Ten ważny aktor polskiej transformacji, były premier i jeden z najpotężniejszych polityków w Polsce, powrócił z politycznego niebytu (będącego pokłosiem afery Rywina i rozpadu obozu postkomunistycznego) dopiero w 2011 r., zdobywając mandat poselski z ramienia partii, którą niegdyś kierował. Już kilka miesięcy później odzyskał w niej przywództwo i zabrał się na poważnie do eliminacji wszelkiej konkurencji wobec SLD. Była ona nader liczna – wielu polityków szukało pomysłu na odbudowę potężnej kiedyś lewicy i każdy z nich uważał, że tylko jego wizja jest tą słuszną. W dużej mierze przypominało to rozbicie prawicy postsolidarnościowej w latach 90-tych, z tą różnicą, że na prawicę tę sporo ludzi było jednak skłonnych głosować. Natomiast politycy próbujący reanimować lewicę walczyli ze sobą już jedynie o okruchy elektoratu.
W roku 2011 najpoważniejszym ugrupowaniem kandydującym do miana nowego zjednoczyciela stał się Ruch Palikota, przekształcony następnie w Twój Ruch. Zniszczenie go stało się też najważniejszym celem politycznym Leszka Millera, który po czterech latach ostatecznie dopiął swego, choć wysokim kosztem.
Po ostatecznej kompromitacji swego lidera w wyborach prezydenckich 2015 r., działacze TR zmusili Palikota do zaakceptowania Barbary Nowackiej jako współprzewodniczącej partii i do wejścia w sojusz z SLD w ramach komitetu Zjednoczona Lewica. Ten zarejestrował się jako koalicja wyborcza, co oznaczało, że aby wziąć udział w podziale mandatów musi uzyskać co najmniej 8% głosów i rzeczywiście połączył wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób identyfikowali się z lewicowością. Wszystkich, z wyjątkiem Razem, niewielkiej partyjki, założonej przez grupy luźno sfederowanych aktywistów miejskich, związanych częściowo ze środowiskiem czasopisma „Krytyka Polityczna”.
Było w tych młodych ludziach coś romantycznego i coś anachronicznego zarazem: podobnie jak Kukiz, chcieli oni odrzucenia polityki opartej na pozorach i napędzanej chciwością zawodowych działaczy. W przeciwieństwie do Kukiza dużo jednak czytali i bez przerwy dyskutowali na ten temat, w zażartych sporach ustalając program prawdziwej nowej lewicy, którą zamierzali zostać. Nie ukrywając swojej fascynacji Marksem, chcieli go odczytać na nowo i – wzorem młodych, radykalnie lewicowych partii z Europy Zachodniej – wykorzystać jego myśl jako inspirację do rozwiązania najbardziej palących problemów współczesnego świata. Kwestie ekonomiczne były dla nich ważniejsze niż obyczajowe (choć oczywiście z tych ostatnich Razem nie rezygnowało); młodzi politycy szukali formuły opisującej, na czym polega wyzysk i nierówność w zglobalizowanym kapitalizmie XXI wieku, zaś odpowiedzi, które znajdowali, przypominały niektóre diagnozy Kaczyńskiego (co powodowało, że podobnie jak on odrzucali postkomunistyczną lewicę). Byli idealistami do tego stopnia, że nawet zarząd swojej partii wybrali jako dziewięcioosobowy kolektyw, tak aby pojedynczy lider nie mógł zdominować życia intelektualnego formacji.
Najprawdopodobniej też działalność Razem nigdy nie wyszłaby poza sferę czysto intelektualną, gdyby nie debata wyborcza, która odbyła się w TVP 20 października 2015 r., na pięć dni przed głosowaniem. Była transmitowana na żywo i wystąpić w niej mieli szefowie startujących ugrupowań.
Razem znalazło się w kłopocie, nie mogąc delegować do występu całego dziewięcioosobowego kolektywu; jednak po krótkim wahaniu zdecydowało się wysłać do telewizji obdarzonego znakomitą prezencją Adriana Zandberga. Okazało się, że „potężny Duńczyk” (jak go ochrzczono w Internecie ze względu na posturę i pochodzenie) nie tylko dobrze wygląda, ale też potrafi mówić; zaś mówienie wprost tego, co się myśli – zamiast recytowania wyćwiczonego pod okiem speców od PR zbioru gładkich krętactw – okazało się być w ten wieczór ogromną zaletą. Zandberg dał oglądającym go ludziom – przynajmniej niektórym z nich – poczucie, że rzeczywiście „inna polityka jest możliwa”.
Na Razem swoje głosy oddało 550 tysięcy wyborców; nie było to dużo, ale wystarczyło do przekroczenia progu 3% uprawniającego do otrzymania subwencji budżetowej (choć nie wystarczyło do uzyskania mandatów). Zaś pośród tego pół miliona wyborców z dużym prawdopodobieństwem znajdowało się też 76 tysięcy, które zdecydowały się, zgodnie z apelem Zandberga, „nie wybierać mniejszego zła” i oddały głos na Razem zamiast na Zjednoczoną Lewicę. Której do przekroczenia progu 8% takiej właśnie liczby głosów zabrakło, w związku czym znalazła się ona poza Sejmem.
„Premię d’Hondta” zaś zgarnął PiS, który z wynikiem 37,58% głosów uzyskał 235 mandatów i większość bezwzględną w Sejmie.
(Z książki Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy)
#polityka
