Dramat. 27 lat, niby skończone studia, a jedyne do czego doszedłem w tym wieku to ponad 30 k długów do spłacenia plus mieszkanie ze starymi. Do tego nieudana miłość, brak motywacji i jakiejkolwiek siły do działania. Siedzę na jakimś gówno-stażu za 2 tysiące złotych, żeby przynajmniej mieć z czego raty pospłacać i kupić sobie podstawowe rzeczy i paliwo do auta. Nie przemęczam się w tej pracy, ale to jest yebana wegetacja, a nie życie. Niby można by coś spróbować, wyjechać, znaleźć normalną pracę w większym mieście, ale jak tego dokonać jak same raty Cię zjadają. A jak doliczy się do tego jeszcze koszty wynajmu mieszkania, koszty wyżywienia, to przy polskich zarobkach nagle okazuje się, że trzeba by było dokładać.
Jedyna szansa to chyba jakiś wyjazd do Niemiec czy Holandii i tam dobry zarobek, ale znam siebie i wiem, że z dala od wszystkich sam jak palec nie dam rady tam wytrzymać z polską patologią, która jedzie tam na zarobek. Poznałem jeszcze niedawno fajną dziewczynę na Tinderze, mamy umówione spotkanie, ale tak myślę czy ma to jakikolwiek sens? Chłop podchodzi do 30-tki, tonie w długach, nie ma dobrej pracy, mieszka ze starymi, niby co ja jej na dłuższą metę mógłbym zaoferować?? Dla porównania moja kuzynka 30 lat wzięła niedawno ślub, ma własne mieszkanie w mieście ponad 200-tysięcy osób, praca na stałe, za chwilę z mężem będą budować dom pod miastem. Moje życie to jest jedna wielka tragi-komedia.
#przegryw