Czy randkę, której główną treścią jest spacer można potraktować jako podróż? Czy jednostronną rozmowę, wygłaszany przez kogoś monolog można potraktować jako rozmowę? I co w ogóle można potraktować jako romantyczne? Jak trafić na idealną partnerkę (albo partnera) i czy w ogóle jest to możliwe, kiedy dookoła same groby pobielane? Takie pytana pojawiły mi się w głowie, kiedy skończyłem pisać to opowiadanie, którym zgłaszam się do kolejnej edycji konkursu #naopowiesci w kawiarni #zafirewallem .
***
Muszę przypudrować nosek
Pachniała bzem i agrestem. I czymś jeszcze. Ten trzeci zapach czasami przebijał się przez tę intensywną nutę jej perfum i bywał niepokojący. Starałem się ignorować go, dopuszczać do siebie tylko te dwa pierwsze. Bez i agrest. A jednak coś jeszcze. To coś, czego nie umiałem wtedy nazwać. To, co nie dawało mi wtedy spokoju.
Makijaż nosiła mocny. Miała wymodelowane, równe brwi, pociągnięte czarną kredką. Na powieki nałożyła ciepły, ciemnoróżowy cień, cień przechodzący w czerwień, kiedy wychodziliśmy z kręgu światła padającego z ulicznych latarń. Te jej powieki kończyły się najgrubszymi i najciemniejszymi rzęsami, jakie w całym swoim życiu miałem okazję oglądać. Wydatne usta miała równo pomalowane szminką o burgundowym odcieniu, kilka tonów ciemniejszą od tego cienia na powiekach i doskonale się z nim komponującą. Na twarz miała nałożoną grubą warstwę ciemnego pudru. Ten puder znajdował się również na jej szyi, nie wyłączając karku, na co zwróciłem uwagę kiedy, wychodząc z kawiarni, przepuszczałem ją w drzwiach a podmuch wpadającego do pomieszczenia wiatru rozwiał jej kruczoczarne włosy. I może zdziwiłby mnie wtedy ten upudrowany kark, gdyby nie to, że jeszcze bardziej zdziwiły mnie jej upudrowane dłonie. Dłonie zresztą również miała wspaniałe. Długie, smukłe palce pianistki zakończone wypielęgnowanymi paznokciami dokładnie pokrytymi lakierem w kolorze czerwonego wina. Być może tylko mi się wydawało, że pod tymi paznokciami dostrzegłem brud. Czarne półkola, jak gdyby osadziła się tam ziemia.
Nie nosiła za to żadnej biżuterii. Żadnych pierścionków na tych smukłych palcach, żadnych kolczyków w uszach, żadnego łańcuszka z wisiorkiem, który mógłby spocząć na opinającej się na jej wydatnych piersiach białej bluzce, którą założyła pod czarny żakiet.
Lubię biżuterię u kobiet. Biżuteria jest dla mnie tym akcentem, który podkreśla kobiecość. Jest dla mnie tej kobiecości zwieńczeniem. To właśnie dlatego w czasie tego naszego spaceru przez miasto zatrzymałem się przed wystawą zamkniętego już o tej porze sklepu jubilerskiego.
– Podoba ci się? – zapytałem wskazując na jeden z wielu pierścionków, które znajdowały się za szybą.
Zmieszała się. Przez chwilę nie powiedziała nic, zresztą w ogóle przez cały wieczór niewiele mówiła. Być może bała się że mówiąc rozmaże tę szminką, którą miała na ustach. Że zaburzy tę idealną kompozycję, jaką tamtego wieczoru stanowiła. Czasami miałem wrażenie, że nawet nie oddycha. Być może właśnie z tego powodu.
– Przepraszam, muszę przypudrować nosek – powiedziała po chwili zupełnie ignorując moje pytanie i nie czekając na odpowiedź żwawym krokiem ruszyła w kierunku wejścia do najbliższego baru. Od razu poszedłem za nią. Kiedy tylko minąłem próg, rozejrzałem się po sali. Zdążyłem tylko zobaczyć zamykające się za nią drzwi do damskiej toalety.
– „Dba o siebie. Chce zrobić wrażenie” – pomyślałem wtedy. Bo faktycznie, od początku naszej randki, od kiedy spotkaliśmy się w kawiarni często wychodziła do toalety poprawić makijaż, choć nie zauważałem żeby była taka potrzeba. – „A może się denerwuje? Potrzebuje chwili na uspokojenie?” – przyszło mi też do głowy, bo sam również byłem dość spięty. Również chciałem wypaść dobrze.
Czekając na jej powrót oglądałem swoje odbicie w wiszącym przy wejściu do baru lustrze. Byłem z siebie zadowolony. Męska, wyrażająca pewność siebie postawa, włosy, pomimo wieku, wciąż ciemne i gęste, pokrywające całą czaszkę, równy, zadbany zarost. Tak, prezentowałem się dobrze i taka kobieta jak ona idealnie by do mnie pasowała. Byłaby wspaniałym akcentem podkreślającym moją męskość, idealnym tej męskości zwieńczeniem. Upewniwszy się, że wszystko jest ze mną w porządku, zająłem się poprawianiem krawata, który delikatnie przekrzywił mi się na szyi. A może tylko tak mi się wydawało?
– Już – usłyszałem nagle jej słodki, cichy głos tuż obok siebie. I poczułem bez. Bez i agrest. I poczułem to coś jeszcze.
– To chodźmy – spojrzałem na nią i chciałem chwycić ją za rękę, ona jednak się odsunęła.
– Chodźmy – powiedziała.
Poszliśmy. Szliśmy wzdłuż głównej ulicy, później skręciliśmy w stronę parku. Nie mówiła wiele, w zasadzie nie mówiła nic. To ja mówiłem. Opowiadałem jej o swoim życiu, o pracy, o moich wyjazdach i o klubie strzeleckim, którego byłem przewodniczącym, a przy okazji najlepszym strzelcem. Ona co jakiś zatrzymywała się, sięgała do torebki po lusterko i przeglądała się w nim. Dobrze nam się wtedy rozmawiało.
Dzwon na grudziądzkiej katedralnej wieży rozkołysał się, w mieście rozległy się cztery uderzenia.
– Zaraz będzie świtać – powiedziałem, a ona znów się zmieszała.
Rozejrzała się dookoła niepewnym wzrokiem, spojrzała w niebo.
– Ja… Ja muszę już wracać – powiedziała i, nie czekając na moją reakcję, chciała odejść. Nie pozwoliłem jej na to. Złapałem ją za rękę, ująłem tę wspaniałą, smukłą dłoń, na której tak pięknie prezentowałby się zaręczynowy pierścionek, który już miałem zamiar jej kupić.
Poczułem chłód. Jej dłoń była zimna i sztywna. I lekka. Jej dłoń została w mojej ręce, oddzieliła się, odpadła od reszty jej ciała. Po chwili te jej oddzielona od reszty ciała dłoń rozsypała się w mojej dłoni, zmieniła się w proch, który pokrył moje palce. Ona zaś szła dalej.
Dopiero po chwili odwróciła się i spojrzała na mnie. Spojrzała na mnie po raz ostatni. W niczym nie przypominała już tej wspaniałej kobiety, z którą spotkałem się kilka godzin temu. Nie była już wcale kobietą, teraz była upiorem. Płat skóry, wciąż pokryty pudrem, zwisał jej z policzka odsłaniając żuchwę, ukazując światu jej poczerniałe zęby. To rzuciło mi się w oczy. To najbardziej zapamiętałem. I jeszcze ten zapach. Ten smród. Smród zgnilizny i rozkładu.
– Przepraszam, muszę… Muszę przypudrować nosek – powiedziała, po czym poleciała jej z oka jedna jedyna łza. A później cała rozpadła się w proch.
***
873 słowa, licząc bez wstępu i tytułu