@moll Coś jak tybetańska herbata
Widzicie, herbata tybetańska to nie to samo, co wasz zwyczajny Lipton. Żeby ją przyrządzić,
zaczyna się od czarnej cieczy, którą otrzymuje się nie z liści herbaty, ale z pewnego rodzaju korzenia.
Płyn ten jest tak piekący, że można by go używać do wypalania ran. Do takiego naparu sypie się
bardzo dużo soli, miesza się, a potem dodaje się mnóstwo zjełczałego masła jaka, które topi się i
pływa po wierzchu.
Smakuje to gorzej, niż wynika z opisu. Ja wypracowałem własną strategię radzenia sobie z tym
świństwem, kiedy mnie nim poczęstują: wyglądam przez najbliższe okno i podlewam nim kwiatki.
Udaje się, jeśli tylko nie robię tego zbyt szybko i nie naleją mi drugiego kubka. Tutaj jednak nie
mogłem zastosować tego sposobu, bo wpatrywało się w nas dwadzieścia kilka par rozbawionych
oczu.
"Ucieczka z Katmandu", Kim Stanley Robinson