Było tak: przyszedł mi jakoś tak na początku tej edycji do głowy ten pierwszy wers i przypomniało mi się to zdjęcie, które jest do wpisu rel. No i męczył mnie ten wers i – pierwszy chyba raz w życiu – napisałem kilka wersji tego samego wytworu, bo chciałem żeby było ładnie. No i czas konkursowy powoli dobiega końca, więc zamieszczam co mam.
A ze zdjęciem to było tak, że rzeczywiście jechałem kiedyś w Holandii do pracy. Jechałem rowerem (i to nawet nie z powodu chęci „życia jak lokals”, ale zwyczajnie nie miałem wtedy samochodu) i mijałem taki piękny widok. I nawet się na chwilę zatrzymałem, i nawet się nim zachwyciłem, i nawet go wtedy sfotografowałem, na co dowód niżej. No a później jednak – nie wiedzieć czemu? – pojechałem dalej. Ciekawostka natomiast jest taka, że Holendrzy raczej nie używają ekranów akustycznych. Raczej usypują wały, a na tych wałach kwitną później maki albo pasą się owce (akurat nie mam zdjęcia, a nawet szukałem). Bo Holendrzy trawy też raczej nie koszą, a przynajmniej nie poza centrum miast.
***
Czerwone maki przy ścieżce rowerowej w Venlo
Kiedyś mnie wiosna witała makiem,
a ja popełniłem – niestety! – gafę,
bo choć urzekła mnie czerwień przydrożna
decyzja ma była, no cóż – nierozsądna:
czerwona fietspad* przez Venlo biegła,
ja spiąłem się w sobie (i w łydkach ścięgna)
i popędziłem – nie wiedzieć czemu? –
ku kołchozowi (wówczas mojemu).
A tak bym się tam w te maki uwalił! –
bym pojadł, bym popił i lulki palił,
i czułbym się niczym we wodzie ryba.
Lecz od leżenia euro nie wpływa.
Na szczęście Holandia to już jest przeszłość –
dziś bym tam został. Niech w pracy się pieprzą!
***
* – fietspad to w języku niderlandzkim ścieżka rowerowa
#nasonety
#zafirewallem
#diriposta
