Artykul z 2013r  Sport Pl pyta  „dlaczego Polska nie produkuje rozgrywających?”. 12 lat później te same problemy są wciąż aktualne

- Polscy koszykarze z bilansem 1-4 szybko odpadli z EuroBasketu w Słowenii, a my, obserwując mistrzostwa i zastanawiając się nad słabościami polskiej reprezentacji, wielokrotnie rozmawialiśmy o rozgrywających, których w Polsce nie ma. Dlaczego? Zapytałem fachowców. Okazuje się, że tu nie chodzi tylko o rozgrywających... - pisze Łukasz Cegliński ze Sport.pl, który przepytał trenerów, byłych rozgrywających, skautów.


Rafał Juć, skaut Denver Nuggets na Europę:


- Należy sobie zadać pytanie nie tyle o rozgrywających, co o to, czy Polska w ogóle "produkuje" jakichś koszykarzy? W USA 20 proc. osób, które mają ponad 213 cm wzrostu, gra w NBA. To jest właśnie system - rodzice, widząc, że ich syn ma określone warunki fizyczne i predyspozycje do gry, wiedzą, że jeśli będzie pracował, to ma realną szansę na dojście do NBA. A czy w Polsce jest pewien system i myśl szkoleniowa, która pozwala powiedzieć, że klub X szkoli graczy na skalę Y? Hiszpania ma Barcelonę, inne kraje swoje ośrodki. Polska - nie. Maciej Lampe i Marcin Gortat, nasi jedyni zawodnicy grający na światowym poziomie, zostali wyszkoleni poza Polską, ale w przypadku obwodowych się to nie zdarza, bo za granicą niższych ludzi są miliony. Lampe i Gortat byli ciągnięci za uszy do koszykówki ze względu na swoje ponadprzeciętne warunki fizyczne.


- W Polsce gra w koszykówkę, jej trenowanie, zaczyna się dość późno - w czwartej, piątej klasie szkoły podstawowej. W Hiszpanii wstępna, pierwsza selekcja odbywa się w wieku lat ośmiu, kiedy dzieci zaczynają się bawić piłką do koszykówki. Oglądam to, co dzieje się w polskich klubach młodzieżowych, szczególnie na Mazowszu, i widzę, że nie ma spójnego planu. Trenerzy zajmują się wynikami i obecną sytuacją, a nie tym, co z chłopcami, których trenują, będzie za kilka lat. Może rolą PZKosz lub związków okręgowych jest, by szkolenie ujednolicić, pokazać trenerom, co w danym wieku jest najważniejsze?

- Naszym drużynom młodzieżowym, klubowym, brakuje meczów i rywalizacji na dobrym poziomie. Byłem na stażu w Armani Jeans Mediolan, w którym drużyna do lat 17 zdobyła w tym roku mistrzostwo Włoch. Tam każdy rocznik występuje w trzech różnych ligach i rozgrywa w tygodniu trzy spotkania, dzięki czemu uczy się gry pod presją. A trenuje - bez kontaktu. Wykonuje się dużo ćwiczeń z piłkami, gra się jeden na jednego, rozgrywa się szybkie sytuacje meczowe, ale nauka wykonywania ich oraz zagrywek całego zespołu odbywa się w warunkach meczowych, podczas prawdziwej rywalizacji.


- Trenerzy w Polsce, z obawy przed stratami piłki, wynikami, każą rozgrywać chłopcom, którzy są wczesnorozwojowcami i dzięki warunkom fizycznym radzą sobie lepiej lub takim, którzy trenują najdłużej i najlepiej panują nad piłką. Tymczasem w Turcji, gdzie selekcja do kadry do lat 16 rozpoczyna się w grupie dwunastolatków, z około setki chłopców połowa wybierana jest na podstawie obecnych umiejętności i talentu, a połowa ze względu na posiadany potencjał. Inny przykład - w Rydze powstała akademia koszykówki, która skupia wszystkie szkoły podstawowe. Do 14. roku życia każdy przechodzi trening ogólny bez względu na warunki fizyczne, wzrost i obecne umiejętności.

- W Polsce od rozgrywek najmłodszych gra jest bardzo mocno zdominowana przez zagrywki i rola rozgrywających ograniczona jest do przeprowadzania piłki, wywołania zagrywki. Kreatywność jest karcona. To ogromny kontrast w porównaniu z np. Barceloną, gdzie trenerzy uczą chłopców przed sezonem schematów, które są tylko punktem wyjścia do kreatywnych rozwiązań podejmowanych przez zawodników. A właśnie tego brakuje naszym rozgrywającym i obwodowym, którzy tkwią w schematach, a nie potrafią grać kombinacyjnie na małej przestrzeni, pod presją, kreować akcji.

- Zastanawiam się też nad charakterem, mentalnością Polaków. Wiadomo, że rozgrywający musi być wyrazistą osobowością, że w trudnym momencie krzyknie, albo weźmie odpowiedzialność na siebie. W Polsce takich "łobuziaków" albo w ogóle nie dopuszcza się do sportu, albo oni nie są zainteresowani koszykówką, która nie jest popularną dyscypliną. Ale słyszałem też teorię, że dobrzy rozgrywający się rodzą, a nie są szkoleni. Ich jednak nie ma, bo w kosza zaczynają grać, nikogo nie obrażając, "resztki" po piłce ręcznej czy siatkówce. Tam selekcja rozpoczyna się wcześniej, a sport jest pokazywany w telewizji, atrakcyjny dla rodziców. I oni to tam, a nie na koszykówkę, zapisują dzieci.


Wojciech Kamiński, trener, były rozgrywający


- To nie jest tak, że w Polsce cierpimy na brak dobrych rozgrywających, my generalnie nie mamy zawodników zdolnych do gry na poziomie mistrzostw Europy. Nie wychowujemy ludzi do grania w koszykówkę i dlatego mamy potem tak marny wybór. Widać to po szkołach - byłem nauczycielem, z własnego doświadczenia wiem, że dzieci, które do nich przychodzą, są coraz bardziej pokrzywione, nie chce im się ćwiczyć, nie ma mody na sport, a pierwsze trzy klasy w szkole podstawowej to są zajęcia z wychowawczyniami. A czwarta klasa to już trochę za późno, by poważnie myśleć o sporcie. Można i niektórzy to pokazują, ale wiadomo, że im wcześniej się zacznie, tym później jest łatwiej. I widać to w każdej dyscyplinie sportu, ale akurat koszykówka należy do tych trudniejszych.


- Czego przede wszystkim brakuje polskim koszykarzom? Wzrostu i fizyczności. Spójrzmy na czeskiego rozgrywającego Tomasa Satoransky'ego - jest wysoki, ale też piekielnie szybki. Słoweniec Goran Dragić jest trochę niższy, ale za to silniejszy, twardo przebija się pod kosz. A u nas zawodnikom na każdej pozycji czegoś brakuje - albo wzrostu, albo siły, albo szybkości. Dlaczego tak jest? Bo w 40-milionowym kraju jest tak mało ludzi, którzy grają w koszykówkę, że trzeba relatywnie niewiele umieć, by być materiałem na reprezentanta Polski. Nie mamy w kim wybierać. Nawet do kadry od kilku lat bierzemy tych, którzy są i chcą grać - poza nimi nie ma innych kandydatów.

- Zmienić tego nie da się ani łatwo, ani szybko. Błąd tkwi w głowach i trenerów, i zawodników - wszyscy zadowalamy się półśrodkami, małymi osiągnięciami. A może to w ogóle leży w mentalności Polaków? Ludzie, którzy wyjeżdżają trenować, grać za granicę, korzystają na tym znacznie. W szkoleniu trzeba mieć wizję i ją realizować, a u nas - patrząc od uczenia najmłodszych, po kluby z seniorskimi drużynami - tego nie ma. U nas chodzi o to, by wygrywać. Nie szkolić, tylko wygrywać. Nie uczyć ludzi grać, tylko wygrywać. A najlepiej jeszcze zarabiać na tym pieniądze.

- Mówi się, że problemem rozgrywających jest to, że trenerzy klubów ekstraklasy na nich nie stawiają, że nie mają gdzie się uczyć najwyższego poziomu. Ja, w większości przypadków, gdy byłem odpowiedzialny za prowadzenie zespołu ligowego, starałem się stawiać na polskich rozgrywających. Nie wierzę w to, że trener widząc dobrego polskiego gracza na tej pozycji, nie chciałby na niego postawić, szukałby obcokrajowca. Dwa sezony temu w Polpharmie wprowadzałem do gry 18-letniego wówczas Daniela Szymkiewicza, który ma odpowiednie ciało i głowę, by grać na europejskim poziomie. Miał trzyletni kontrakt, grał raz lepiej, raz gorzej, ale klub miał cele, które chciał realizować, do walki o play-off zaangażował trenera z zagranicy, a tym niekoniecznie zależy na polskiej koszykówce. A jak się spojrzy na całą ligę, to zdecydowaną większość stanowią właśnie trenerzy z zagranicy.

- Rozgrywających wielu nie ma, bo też trudno ich wyszkolić. Dużo łatwiej jest nauczyć kogoś rzucać, postawić na obwodzie i później go rozwijać. Z rozgrywającym jest turniej - trzeba go nauczyć wszystkich elementów gry od kozłowania, przez rzut, podanie, czytanie gry, do kontrolowania gry. Prowadzący grę musi widzieć, że jeden z jego kolegów spudłował trzy ostatnie rzuty i idzie mu źle, a tam stoi inny, który nie może doczekać się na piłkę i już się gotuje. Musi wiedzieć, kiedy i jak uruchomić zawodnika, a któremu dać odpocząć. To przychodzi dopiero z wiekiem. Na dodatek trzeba być liderem, ale takim pozytywnym - nie takim, który na wszystkich krzyczy.

- Wzrost nie ma znaczenia w tym sensie, że jest mniej ważny od wyżej wymienionych cech. Dobry rozgrywający może mieć 170 cm, a może mieć i 190. Ale ja pamiętam, jak kiedyś jeden z trenerów wybierał kadrę makroregionu w moim roczniku i wziął po prostu 12 najwyższych graczy, mówiąc najniższemu, że będzie klepał. To pewnie odosobniony przypadek, możliwe, że tak się już nie dzieje, ale takie myślenie, być może, jeszcze przetrwało.


#koszykowka #nba

Sport.pl

Komentarze (2)

kodyak

Nie no przecież to nasza tradycja w sportach zespołowo-kontaktowych żeby nie produkować najważniejszych na boisku.


Nie można tej tradycji zawieść

Tom.Ash

Trenerzy zajmują się wynikami i obecną sytuacją, a nie tym, co z chłopcami, których trenują, będzie za kilka lat. Może rolą PZKosz lub związków okręgowych jest, by szkolenie ujednolicić, pokazać trenerom, co w danym wieku jest najważniejsze

Zamień PZkosz na każdy dowolny polski zwiazek sportowy i tekst nadal będzie aktualny.

Taki mamy folklor - nie da się u nas kogoś doceniać jak nie ma mierzalnych sukcesów a przy porażkach trzeba koniecznie wskazać personalnie winnego. A system jest święty i nietykalny.

Zaloguj się aby komentować