Ależ znienacka wziął mnie ten Death Stranding. Sam jego koncept wydawał mi się zbyt dziwny i po prostu nie trafiał w mój gust. Dlatego też po ten tytuł sięgnąłem dopiero, gdy trafił do comiesięcznej paczki Humble Monthly Bundle.
Uwielbiam gry z immersyjnym światem. Takie pozycje jak Red Dead Redemption 2, Skyrim czy Kingdom Come Deliverance to właśnie takie z nich, przy których przyjemność sprawiał mi sam spacer po wykreowanym świecie. Death Stranding też taki jest, to właśnie chodzenie i chłonięcie wykreowanego przez Hideo Kojimę uniwersum wciągnęło mnie momentalnie. Wspaniałym doświadczeniem było przemierzanie terenów wyglądających jak skrzyżowanie świata post apokaliptycznego z islandzkimi pejzażami. Te wszystkie ośnieżone góry, plaże, rzeki, pozostałości po mostach, wulkany - niejednokrotnie po prostu zatrzymywałem się i napawałem nimi swoje oczy. Na dodatek gracz ma wolność wyboru ścieżki, którą chce podążać - toteż planowanie wędrówek było naprawdę satysfakcjonującą czynnością.
Oczywiście gra ma sporo innych zalet - interesującą historię z bardzo dobrze wykreowanymi sylwetkami postaci, znakomitą ścieżkę dźwiękową czy naprawdę interesujący model rozgrywki pełen różnorakich niuansów (wydeptywane ścieżki przez kurierów, krwawienie stóp, gdy podróżujemy niczym Wojciech Cejrowski). Jednak największym dla mnie plusem jest po prostu to, że nie goni mnie nigdzie i nie prowadzi za rączkę. "Masz tu świat, wątek fabularny i rób co chcesz" - taki model rozgrywki trafia do mnie idealnie.
#gry #deathstranding
